Koronawirus to słowo, które niektórym ludziom spędza sen z powiek a innych inspiruje do tworzenia śmiesznych memów. Reakcje na obecną sytuację są przeróżne i każda z nich jest w pewien sposób adaptacyjna dla konkretnego człowieka, bo ma na celu przystosować się do niej i obniżyć lęk. Tak więc jedni przeglądają portale internetowe w poszukiwaniu jak największej ilości wiadomości, dzwonią do znajomych by podzielić się swoimi obawami, robią zapasy w sklepie, wygłaszają swoje koncepcje dotyczące teorii spiskowych, zajmują się swoimi sprawami korzystając z tego, że mogą zostać w domu, śmieją się z całej tej sytuacji lub bagatelizują problem żyjąc tak, jak do tej pory nie stosując się do odgórnych zaleceń.
Dlaczego tak się dzieje, że ludzie różnie reagują na tą samą sytuację?
Przede wszystkim chodzi o to, że jest to sytuacja nowa, dość nieprzewidywalna, zmieniająca się dynamicznie. To rodzi poczucie bezradności i pozbawia nas kontroli nad tym co dzieje się wokół nas. A to z kolei sprzyja temu, że interpretujemy to jako poważne zagrożenie. Myślenie o tej sytuacji w kontekście tragedii sprawia, że kontrolę nad nami przejmuje biochemiczna reakcja stresowa, w skrajnych przypadkach (jak ataki paniki) pozbawiając nas racjonalnego myślenia. Reakcja stresowa prowadzi do trzech opcji:
- walki – chcę za wszelką cenę zmierzyć się z wyzwaniem, zrobić cokolwiek.
- ucieczki – nie chcę o tym słyszeć, zaszywam się w domu i temat koronawirusa nie istnieje, nie wpuszczam do domu nikogo, nie wychodzę totalnie nigdzie, nawet nie mam ochoty odbierać telefonu, bo wszędzie temat koronawirusa, który wywołuje we mnie gęsią skórkę.
- dysocjacji – żyję zupełnie w swoim świecie, temat epidemii nie istnieje, wypieram tak bardzo to, że się boję, że faktycznie przestaję odczuwać jakiekolwiek reakcje emocjonalne.
Reakcja walki sprzyja odzyskiwaniu poczucia kontroli i przewidywalności poprzez działanie. To właśnie dlatego ludzie tuż przed zamknięciem uczelni, miejsc pracy, galerii handlowych, kin itd. wykorzystują ostatnią chwilę by wszystko załatwić i kupić, czyli jednym słowem przygotować się na najgorsze. To dlatego towary znikają z półek, choć nie dostaliśmy żadnej informacji o tym, że sklepy zostaną zamknięte. W trudnej sytuacji skupiamy się na takim działaniu, które jest dla nas w danym momencie dostępne i jest w naszej ocenie słuszne. Organizujemy różnego rodzaju akcje typu #zostajęwdomu by pokazywać ludziom jak w fajny sposób można zagospodarować ten czas i pilnujemy, by inni siedzieli grzecznie w domach (szczególnie troszczymy się o osoby starsze i chore przewlekle, bo dla nich zarażenie jest najbardziej niebezpieczne). Czytamy informacje dotyczące samego wirusa, statystyk zachorowań, środków ostrożności.
Reakcja ucieczki też jest w sytuacji stresu dobrym posunięciem, gdyż odcina nas od nieprzyjemnych emocji i trudnych informacji. Więc to, że ktoś nie chce na ten temat rozmawiać jest jak najbardziej w porządku. Nie oznacza to, że jest ignorantem, lecz chroni siebie.
Na etykietę „ignoranta” niestety według społeczeństwa może zasłużyć osoba, która w sytuacji stresu doświadcza dysocjacji, czyli nie udziela się, nie interesuje i zdaje się żyje tak jak do tej pory, czyli w oczach innych – zbyt beztrosko, nie zdając sobie z powagi sytuacji. Oczywiście nie mam tu na myśli osób, które nic sobie świadomie nie robią z narzuconych restrykcji i totalnie łamią zakazy.
Ludzie mają naprawdę różne strategie radzenia sobie w trudnych sytuacjach, o czym możesz przeczytać tu: Jak sobie radzić z problemami?
Dlaczego towary tak szybko znikają z półek, a społeczeństwo ogarnia panika?
Wyobraźcie sobie sytuację, że Kowalski idzie do sklepu, żeby zrobić standardowe zakupy dla swojej dużej, 7-osobowej rodziny. Siłą rzeczy jego tygodniowe zakupy będą duże. Kiedy Nowak zobaczy to, że Kowalski robi takie zakupy, nie wiedząc, że tamten ma wielką rodzinę, zaczyna sobie myśleć: „hmm tamten Kowalski chyba wie, że niedługo zamkną sklepy i że trzeba robić zapasy, więc może i ja wezmę na wszelki wypadek trochę więcej.” Widzą to następne osoby i łańcuszek większych zakupów idzie dalej. A jeśli do tego zobaczymy, że półki stają się puste, to zaczyna nam pobrzmiewać w głowie „oho! Naprawdę sytuacja jest poważna, skoro tyle ludzi robi teraz zakupy a w magazynach może już nie ma towaru!”. Taki efekt psychologia nazywa informacyjnym wpływem społecznym. Chodzi o to, że w momencie, gdy sytuacja jest dla nas niejasna, nie wiemy, jak się zachować i reagować patrzymy, jak zachowują się inne osoby i reagujemy podobnie, gdyż wierzymy, że cudza interpretacja jest słuszniejsza i ci ludzie wiedzą co robią.
Może być też tak, że kiedy rozmawiamy z naszymi znajomymi na temat koronawirusa i oni mają jakieś swoje stanowisko na ten temat, które nam przedstawiają a my się z nim zgadzamy choć tak naprawdę myślimy coś zupełnie innego, a go nie wyrażamy. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ ulegliśmy mechanizmowi publicznego konformizmu – dostosowaliśmy swoje zdanie i zachowanie do tego czego nawet nieświadomie wymagała od nas grupa. Oczywiście to nic złego i każdy z nas ulega tym mechanizmom nie tylko w przypadku epidemii, lecz w zupełnie normalnych, występujących na co dzień warunkach.
Ogólnie zazwyczaj jest tak, że w sytuacjach nowych, zaskakujących a nawet zagrażających ludzie odczuwają niepokój lub lęk, ale są w stanie racjonalnie działać np. w przypadku pożaru wiedzą, jak się zachować i nie dają się całkowicie opanować przez emocje. Do paniki dochodzi wtedy, gdy czujemy, że sytuacja zdecydowanie przerasta nasze możliwości radzenia sobie i czujemy totalną bezradność. W obliczu zagrożenia całej społeczności może dość do indukowania, czyli kierujemy się zachowaniami innych wierząc, że są właściwe, a tak naprawdę okazują się one nieadekwatne. W tłumie bardzo łatwo o indukowanie zachowań i emocji, bo mamy wiele osób, które są dla nas punktem odniesienia. Dla przykładu: kiedy jadę pociągiem i zatrzyma się na chwilę pomiędzy stacjami nie stresuję się, bo zazwyczaj moje myśli zajęte są czymś innym, ale kiedy zauważę, że inne osoby zaczynają się niepokoić tą sytuacją i zaczynają wstawać z miejsc, dopytywać się o to co się stało mi też udziela się ten stan i czuję lęk. Byłam też świadkiem sytuacji, w której pasażer zaczął krzyczeć na kierownika pociągu a inni się do niego dołączyli zaczynając oskarżać go o to, że nie poinformował nas o tym, że się zatrzymamy w tunelu na poprzedniej stacji, a na pewno już to wiedział. Zebrała się kilkuosobowa grupa ludzi wokół kierownika a inni potakiwali. To jest przykład na nieadekwatne zachowania, które indukowane są w tłumie. Możliwe, że gdyby każda z tych osób rozmawiała z kierownikiem na osobności, nie doszłoby do obwiniania go o zaistniałą sytuację.
Ciekawym zjawiskiem społecznym, który bardzo pasuje do obecnej sytuacji jest psychoza tłumu. Polega ona na tym, że w tłumie prezentujemy takie same objawy fizyczne choć nie ma ku temu żadnych przesłanek. Ja sama, kiedy jechałam autobusem już po zamknięciu różnych instytucji i usłyszałam, że ktoś chrząknął, sama wyczulałam się na to, że coś mnie drapie w gardle. Psychika jest w stanie się nieświadomie dostosować i śmiem twierdzić, że może sama wywołać objawy. Przykładem są zaburzenia konwersyjne, czyli fizyczne objawy np. utrata wzroku, czucia w nogach na skutek silnych przeżyć emocjonalnych. Więc może być tak, że będąc bardzo mocno wyczulonym na to jak objawia się koronawirus sami dostrzeżemy u siebie objawy, których tak naprawdę nie ma (ale inna skrajność – bagatelizowanie objawów infekcji jest jeszcze gorsza).
Na wpływ społeczny jesteśmy więc narażeni wtedy, kiedy sytuacja jest wieloznaczna (nie wiadomo co o niej myśleć), kryzysowa (nie ma czasu by przemyśleć co zrobić) oraz wtedy, kiedy inni wydają nam się w tej dziedzinie ekspertami. Uwaga! kiedy wydają się, a niestety nie wtedy, kiedy faktycznie nimi są. Stąd ogromną rolę w rozprzestrzenianiu się wpływu społecznego i psychozy tłumu mają środki masowego przekazu, które są ogromnym źródłem (niekoniecznie prawdziwych) informacji. Pamiętajmy, że „sprzedaje się” najbardziej to, co działa na ludzkie emocje, a strach jest zawsze w cenie 😉 Często bywa tak, że o sytuacji wypowiadają się osoby, które na ten temat nie mają pojęcia albo nie miały czasu by rzetelnie zebrać informacje. Ja sama unikałam tematu koronawirusa i nie chciałam się wypowiadać publicznie na temat epidemii, bo nie jest to mój obszar tematyczny. Jednak mając czas i chcąc przede wszystkim uporządkować swoją wiedzę na temat procesów społecznych w tym kontekście, postanowiłam napisać coś z perspektywy dziedziny, którą się zajmuję – psychologii.
Czy to prawda, że jako Polacy jesteśmy bardziej podatni na epidemię Covid-19?
Prawda, że chwytliwy nagłówek? Chciałam Wam pokazać jak szybko ulegamy sugestiom. Nie tylko my jako Polacy, ale wszyscy ludzie są bezbronni wobec wielu społecznych i poznawczych mechanizmów. Ale jest coś co faktycznie nas jako społeczeństwo wyróżnia: narzekanie, panikowanie i nieufność. Niestety tak postrzegamy samych siebie (choć nie mamy do tego powodu, bo obiektywnie powinno nam się żyć coraz lepiej w naszym kraju). Jesteśmy historycznie zakotwiczeni w narzekaniu na sprawy publiczne, podejrzewaniu innych o nieuczciwość lub spostrzeganiu wszystkiego co nowe i dynamicznie zmieniające się jako zagrażające. Nie da się ukryć, że jesteśmy dość straumatyzowani społecznie przez naszą historię i nie utworzyliśmy jeszcze silnego, demokratycznego społeczeństwa. A jak to się ma do obecnej sytuacji?
Ciągle powołujemy się na przykład Włoch, że oni zbagatelizowali problem i epidemia u nich urosła do ogromnych rozmiarów. Boimy się, że u nas będzie podobnie, a że jesteśmy narodem, który jest bardzo nieufny (zwłaszcza starsze pokolenia) to patrzymy teraz na innych dość wrogo. Zastanawiamy się czy on na pewno umył ręce, a czy ona nie przyjechała wczoraj z Niemiec, a on jest Włochem, więc na pewno już ma koronawirusa! Poza tym nawet młodsza część społeczeństwa sceptycznie podchodzi do tego, czy aby na pewno uczniowie i studenci są w stanie wysiedzieć dwa tygodnie w domu w izolacji nie robiąc imprezy i nie zarażając staruszków w autobusach, a znowuż staruszkom nie wierzymy, że nie pójdą w piątek na targ a w niedzielę do kościoła. Niestety, stereotypy i uprzedzenia to trudny temat, który jest obecny (szczególnie) w takich sytuacjach społecznych…
No i ciekawa sytuacja ze znikającym makaronem i ryżem ze sklepów jest taka, że ludzie boją się wprowadzenia stanu wyjątkowego pamiętając czasy PRL i stanu wojennego, kiedy brakowało wszystkiego a społeczeństwo było uciskane, więc wyznają zasadę „przezorny zawsze ubezpieczony”. A jeśli już widzą puste półki to wtórnie sprzyja to wzmożeniu niepokoju społecznego – „a co, jeśli wprowadzą limity albo wykupią wszystko a ja nie zdążę nic kupić?”. Do tego takie dynamicznie zmieniające się sytuacje sprzyjają rozprzestrzenianiu się plotek i niepotwierdzonych informacji szybciej niż sama infekcja wirusem.
Koronawirus to na pewno spisek!
Pewnie słyszeliście już niejedną teorię na temat tego, skąd się wziął wirus i komu jest na rękę by go rozprzestrzeniać i o nim mówić…
Skąd w nas potrzeba tworzenia teorii spiskowych? Ano stąd, że gdy mamy za mało danych, sytuacja jest nieprzewidywalna, a do tego jesteśmy społeczeństwem narzekającym (lub skrajniej: obwiniającym innych za nasze krzywdy) i nieufnym to spisek rządu, Chińczyków, Amerykanów, banków, sklepów itd. pasuje tu jak ulał! Nie ważne jak, ale jakoś tą sytuację, której nie rozumiemy trzeba wyjaśnić. Szukamy więc (czasem na siłę) powiązań przyczynowo skutkowych nawet tam, gdzie ich nie ma.
Lęk można więc przekuwać w wiele różnych zachowań: aktywne działanie i poszukiwanie informacji, unikanie wiadomości, przekuwanie sytuacji w żart by pozbywać się napięcia emocjonalnego lub zamknąć swoją psychikę w obronie i żyć, jak gdyby nigdy nic. Każda reakcja jest ok, jeśli nie prowadzi do skrajności, które już nie sprzyjają adaptacji, lecz sieją panikę lub dają przyzwolenie na bagatelizowanie problemu. Oczywiście oprócz lęku czy determinacji do działania można czuć złość i pewnie wiele z Was ją czuło, kiedy Wasze osobiste plany zostały pokrzyżowane.
Cieszę się, że jako społeczeństwo potrafimy stanąć na wysokości zadania i bardzo szybko podejmować decyzje i elastycznie podporządkować się nowej sytuacji, nawet gdy wymaga to od nas poświęcenia. Muszę wyrazić swoje zdanie, że naprawdę nie mamy powodów do kompleksów w stosunku do innych krajów, np. Niemiec (do których lubimy się porównywać jako bardziej prestiżowy kraj), bo oni nie wdrożyli tak szybko działań jak my.
Mam głęboką nadzieję, że pewne nawyki z nami zostaną szczególnie te, że będziemy regularnie kupować mydło i papier toaletowy, myć często ręce i zostawać w domu, kiedy mamy objawy infekcji. Jak z każdego kryzysu można wyjść z dodatkową nauką i jeszcze lepszym funkcjonowaniem. Dlatego rozumiem też tych, którzy mówią, że grypa jest równie niebezpieczna i powoduje dużo zgonów a jakoś w sezonie jesienno zimowym nie panikujemy z tego powodu… powtórzę: boimy się tego co nowe, a do naszej rodzimej (choć ciągle groźnej i mutującej) grypy się już przyzwyczailiśmy.
Trzymajcie się, nie dawajcie się panice (czytajcie informacje tylko z rzetelnych źródeł), dbajcie o siebie nie tylko przez najbliższe tygodnie, ale tak w ogóle 😉