Wdzięczności można się nauczyć. Czyli o tym, jak naturalnie stać się dla innych dobrym?

beautiful-1854443_1920

Nie budzi wątpliwości, że chyba każdy chce wieść szczęśliwe życie, jednak nie każdy potrafi określić czym jest dla niego szczęście. Ja długo szukałam odpowiedzi i w końcu odkryłam, że szczęściem dla mnie są inni ludzie, których mogę darzyć sympatią, szacunkiem i uznaniem, czerpać z ich wiedzy i doświadczenia, inspirować się pod wpływem kontaktu z fascynującymi ludźmi, zarażać się pozytywną energią, gdy cieszą się życiem przepełnionym pasją i wdzięcznością, czy po prostu obserwować, jak odzyskują wiarę w dobro i robią postępy w powrocie do równowagi. Ale takie odkrycie zrodziło się pod wpływem wielu doświadczeń, prób i ogromu starań zwłaszcza w pokonywaniu własnych ograniczeń.

Musicie wiedzieć, że nie potrafiłam przyjmować dobra, bo kiedyś otrzymywałam go zbyt mało. Byłam zmuszana do podporządkowywania się, poświęcania swoich potrzeb dla innych czy całkowitej z nich rezygnacji. Potencjalnie więc łatwiejsze stało się dla mnie dawanie innym czegoś od siebie niż branie. Wystartowałam z niską samooceną, niskim poczuciem wartości, poczuciem braku kompetencji społecznych i zasobów, bez przyjaciół, za to z przekonaniami, że nikomu nie można ufać a przyjaźń i bezinteresowność nie istnieją. Potem nałożyła się na to depresja i wątła nadzieja, że moje życie się odmieni. Nie poddawałam się (i nadal nie poddaję) mimo pojawiających się podkopujących myśli typu „no i co ty sobą reprezentujesz?” „co ty możesz innym zaoferować?” „myślisz, że jesteś fajna?”. Nauczyłam się je stopniowo ograniczać, o czym możesz przeczytać tu:  Jak polubić siebie? Mój sposób na pokonanie samokrytycyzmu i nawiązanie ze sobą przyjaźni. Choć negatywny dialog wraca do mnie w chwilach, gdy staję przed ważnymi wyzwaniami i gdy codzienność znacznie się komplikuje, to wiem, że przecież chcieć to móc, a ja chciałam być dla kogoś ważna, mieć grono przyjaciół – osób, które będą się cieszyć z mojej obecności a ja będę cieszyć się z tego, że są ze mną.

Nauka słowa „dziękuję”

Z dzieciństwa wyniosłam schemat przepraszania za wszystko, co było moją winą lub za coś z czym kompletnie nie miałam nic wspólnego. Przyjmowałam na siebie mnóstwo poczucia winy, a nie trudno było mi to zaindukować, wystarczyło jedno spojrzenie abym wiedziała, że coś jest nie tak. To mój mąż zwrócił mi uwagę na to, że zbyt często przepraszam i powinnam przestać. Wcześniej tego nie zauważałam. Skupiłam się na tym, by w to miejsce więcej dziękować. Dziękowałam za wiele rzeczy, zaczynając treningi od podziękowań mojemu mężowi za pozmywanie naczyń, za podanie książki, za wspólne obejrzenie filmu. Zaczynałam od tych prostszych rzeczy bardziej fizycznych, jak wyniesienie śmieci czy przytrzymanie drzwi, a z czasem, gdy się otwierałam, zaczęłam wyrażać wdzięczność za to, że zwyczajnie przy mnie jest i jest tu dla mnie. Potem tajemną moc „dziękuję” przemyciłam w całe swoje życie i większość kontaktów z innymi ludźmi.

Podczas jednych zajęć na 3 roku studiów w ramach warsztatów umiejętności wychowawczych mieliśmy za zadanie wypisać to, za co jesteśmy wdzięczni naszej wybranej bliskiej osobie. Przebiegłam sprintem przez to wdzięczne zadanie myśląc sobie jakie jest banalne i dlaczego kartka, którą dostałam jest taka mała. Kiedy przyszło do omówienia ćwiczenia, zdziwiłam się, że koledzy i koleżanki mówili, że mają problem z tym, by coś wypisać. Zaczęliśmy nad tym dłużej dyskutować i usłyszałam uzasadnienia typu: „głupio jest tak dziękować komuś za to, co jest w sumie jego obowiązkiem, umówiliśmy się na coś, on się zgodził więc po co dziękować?”. Przyznam szczerze, że trochę mnie wbiło w krzesło, ale nie dlatego, że nie byłam w stanie tego zrozumieć, czy wywołało to we mnie wielki szok, zniesmaczenie czy krytykę, bo ja przecież postępuję inaczej, tylko dlatego, że ktoś tak prosto uświadomił mi powód, dla którego ludzie nie czują potrzeby wdzięczności wobec innych. Trudno odmówić tej wypowiedzi logiki, jednak czy jest słuszne? Nie będę nikogo zmuszać, by był dla innych słodki jak landrynka czy eklerek, bo nie o to chodzi. Nie będę też twierdzić, że dziękować trzeba wszystkim i za wszystko co tylko zrobili dobrze. Daleka jestem od tego, bo wiem, że wszystko zależy od potrzeb osób, które są w danej relacji. Jeśli jakaś osoba nie czuje, że chciałaby podziękować, po co ma to robić na siłę, narażając się na poczucie sztuczności i zarzut nieszczerości? Tak samo druga strona może poczuć się dziwnie, kiedy ktoś ją obsypuje podziękowaniami, gdzie ona tak naprawdę nic szczególnego nie zrobiła i nie przywiązuje uwagi do uczuć odpowiadając jedynie „spoko, wyluzuj”. Raczej swoje słowa kieruję do tych, którzy czują potrzebę wdzięczności wobec innych, ale z jakichś powodów nie potrafią się przełamać. A no właśnie, bo tych powodów może być naprawdę wiele.

Obawa przed okazywaniem innym wdzięczności i uznania

Trudność w przełamaniu się, by podziękować czy zrobić coś dobrego dla innych, moim zdaniem może wynikać między innymi z trzech zasadniczych powodów:

  1. Obawa przed byciem sztucznym, podejrzeniem o nieszczerość.

Muszę Was zmartwić, że na początku wyrażanie wdzięczności, kiedy się tego uczymy (a im później zaczynamy tym gorzej, bo oczekiwania społeczne są coraz większe. Nie ukrywajmy, takie kompetencje jak używanie „magicznych słów” powinniśmy nabyć w dzieciństwie, a nie każdy wynosi to z domu i nie jest to w żadnym wypadku jego wina) jest trochę sztuczne i teatralne, bo zwyczajnie nie mamy doświadczenia. Tak samo jest z wystąpieniami publicznymi, nie ma co oczekiwać, że pierwsze nasze przemówienie będzie porywające, choć życzylibyśmy sobie tego i wspaniale jak się tak uda, to warto nie dawać sobie zbyt dużej presji. Podziękowania to sztuka, którą trzeba trenować. Spójrz na dzieci, one na początku mówią „dziękuję” przesłodzonym głosem i ze szczerzącym się uśmiechem, albo rzucają to słówko ot tak jak każde inne, gdy otrzymają od babci prezent i zostaną upomniane przez rodzica pytaniem „co się mówi?”. To jest normalne na tym etapie, gdy dziecko zaczyna łapać, kiedy i za co się dziękuje i w jaki sposób. Więc dorośli też na początku mogą tego po prostu nie czuć, mogą nie wiedzieć co powiedzieć oprócz „dziękuję” (oczywiście czasami nie potrzeba nic dodawać, bo przecież „dziękuję, to więcej niż tysiąc słów” 😊). Nie chcę, żeby to brzmiało jak tani poradnik dla ludzi wypuszczonych z piwnicy do wielkiego społecznego świata. Musicie mi jednak wierzyć, że nie każdemu przez gardło przechodzą miłe słowa, kiedy przez wiele lat ich nie używał a teraz potrzebuje, bo np. matka zauważyła, że jej nastoletnie dziecko bardzo się buntuje i ktoś jej podpowiedział (mądrze z resztą), że być może dlatego, że nastolatek czuje się niedoceniany, albo kiedy mężczyzna poznaje kobietę, którą jest zainteresowany i chciałby ją skomplementować czy wyrazić uznanie. Wydaje mi się, że najlepszym wyjściem jest nieustanne próbowanie i niezrażanie się gafami (i pisze to ktoś, kto rozpamiętywał przez tydzień każde użyte słowo w konwersacji z człowiekiem na ulicy, którego pierwszy i zapewne ostatni raz na oczy widzi 😉 ).

  1. Podejrzenie o interesowność i niechlubna łatka „podlizywacza”.

Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że gdy ktoś nam coś oferuje, to zapewne oczekuje czegoś w zamian, a za dobro trzeba odwdzięczyć się dobrem (stąd np. wymieniamy się prezentami urodzinowymi z przyjaciółmi). Jest to prosta i znana jak świat reguła wzajemności, która porządkuje życie społeczne. Pozwala nam przewidywać kolejny ruch drugiej osoby (po miłym słowie może nastąpić prośba) albo obliguje nas do odwdzięczenia się, co nie zawsze nam się podoba, bo nie chcemy być wikłani w niewygodne układy. Stąd właśnie obawy, że kiedy powiemy coś miłego, druga osoba odbierze to na opak myśląc, że jest to manipulacja, a my nie zdołamy się przed tym zarzutem obronić. Wychodzi na to, że aby coś komuś dać musimy mieć na to dobre uzasadnienie, najlepiej takie, które będzie dla drugiej osoby wiarygodne. Tak więc w przypadku podziękowań i komplementów najlepiej wymieniać konkrety, szczególnie zachowania, które nam się spodobały u innych („dziękuję, że zadzwoniłeś do mnie w tej sprawie”), czy konkretne cechy („podoba mi się twoja serdeczność i uśmiech” vs „jesteś bardzo miła”). A kiedy chcemy drugiej osobie coś podarować, sprawa się komplikuje, bo o ile w komplementach możemy być posądzeni o podlizywanie się, o tyle w obdarowywaniu prezentami łatwiej o poczucie wymuszania, a w niektórych kontekstach nawet podejrzenie oferowania łapówki. I jak się potem z tego wyplątać, Panie Władzo? 😛

No cóż, musimy umieć ocenić na ile to co zrobimy lub powiemy będzie komfortowe dla drugiej strony i przygotować jakieś płynące z serca i wydumane przez rozum (choćby na szybko) awaryjne uzasadnienie swojego czynu i może dzięki temu wymiar „kary” będzie łagodny, a nawet wszystko się obróci na naszą korzyść, bo będziemy zmuszeni do pokazania prawdziwych intencji nawet jeśli jest to totalnie nieśmiałe acz szczere „bo po prostu Cię lubię” 😊.

  1. Lęk przed odrzuceniem lub wygłupieniem się.

Moim zdaniem jest to najtrudniejsza do pokonania bariera z wymienionych powyżej, choć one wszystkie się ze sobą przenikają i wspólnie tworzą potężny mur. Strach przed odrzuceniem jest czymś co mnie jeszcze najbardziej ogranicza w czynieniu dobra i dzieleniu się z innymi moją wdzięcznością do nich. Obstawiam, że to dlatego, że kiedyś byłam karana za okazywanie nawet pozytywnych emocji chociażby tekstem „no i z czego się cieszysz?!” i dlatego, że każda próba nawiązania kontaktu z osobami, które teoretycznie miały być mi bliskie, jak rodzice, kończyły się bolesnym odepchnięciem [przeczytaj, jak wiele szkód przynosi bycie odrzucającym i unikającym rodzicem i jak takie wychowanie wpłynęło na moje życie]. Nikt nie chciałby być zraniony w momencie, gdy otwiera przed kimś swoje serce, nikt nie chciałby poczuć się odrzucony z czymś co jest dla niego bardzo ważne, a dla kogoś okazało się nieistotne. Taki kopniak w twarz generuje ogromne poczucie żalu i złość, że zostaliśmy tak nieadekwatnie potraktowani.

Ale ten rodzaj obaw na szczęście w 95% istnieje tylko w naszej głowie i zaprząta myśli szczególnie osobom, które są po trudnych interpersonalnych przejściach, przez co są uwrażliwione na przejawy odrzucenia, szczególnie gdy doświadczyły go we wczesnym dzieciństwie nim miały szansę rozwinąć zasoby psychiczne, by sobie z tym radzić. Im trauma odrzucenia pojawia się później tym lepiej ją znosimy. W dorosłym życiu, gdy jesteśmy dobrze funkcjonującymi psychicznie osobami, nawet gdy ktoś potraktuje nas gorzej, nie zareaguje na komplement tak, jak się tego spodziewaliśmy, potrafimy to sobie zracjonalizować lub zignorować. Mi kilka razy zdarzyła się taka sytuacja, że napisałam do kogoś z podziękowaniami, np. za cenną wiedzę jaką zdobyłam na webinarze, która zmotywowała mnie do ważnej dla mnie zmiany albo za ciekawe instastory, które skłoniło mnie do refleksji, a nie otrzymałam odpowiedzi w ogóle (zrzuciłam to na brak czasu czy przeoczenie by ochronić swoje ego) albo odpowiedź była podkreśleniem tego, że ktoś między wierszami wyczytał, że mam problem z samoakceptacją i wiarą w siebie. Miło mi się nie zrobiło, ale to były dla mnie pouczające doświadczenia i nie obrażam się na takie uwagi, bo jestem świadoma tego, że właśnie tak jest. Mam się obrazić, rozgniewać, załamać, bo ktoś powiedział mi prawdę?

Wiecie co dla mnie w tej obawie jest najgorsze? To, że z kilometra widać, że się boję, że mam poczucie wartości na wysokości kostek u stóp a samoocena błagalnie trzyma mnie za ręce szepcząc „jeśli cię zrani, nie podniosę się po tym”. Niepewność i kompleksy po prostu widać. Nie zamaluję ich makijażem i nie przykryję ładną tkaniną, gdy one wyryte są w moim ciele i uzewnętrzniają się w zachowaniu. Ale to nie znaczy, że mam się zgadzać na to, by tak było zawsze. Mam sporo nabytych obaw i wiem, że to właśnie ten wyuczony, wpojony przez innych lęk pokazuje mi z czym właśnie teraz muszę się zmierzyć.

Jako przykład podam Wam „projekt”, który był dla mnie wysoką poprzeczką, czynem, który wzmagał we mnie wiele obaw i wątpliwości czy aby na pewno wypada, ale jednocześnie czułam, że bardzo chcę to zrobić i to będzie coś niesamowitego, niestandardowego i w pewien sposób dla mnie szalonego, a ja gdzieś tam w głębi duszy lubię stawiać sobie niezwyczajne, ekscytujące i trochę szalone wyzwania na przekór moim lękom i na przekór powszechnym kanonom co wypada a co nie. Chciałam upiec ciasto dla ludzi pracujących w klinice, gdzie chodzę na rehabilitację, w ramach podziękowania za fajną atmosferę, którą tworzą. Mój mąż mnie do tego zachęcił, gdy ośmieliłam się z nim podzielić moim pomysłem, mówiąc, że przecież to jest zgodne, z ideą, którą wyznaję, że doceniam dobrych ludzi. Niektórym wystarczyłoby słowo „dziękuję” ja chyba jednak jestem trochę inna niż przeciętni ludzie i lubię taka być, lubię płynąć pod prąd i w bezpieczny sposób testować swoje granice. Zrobiłam więc to – drżącymi dłońmi i z łamiącym się głosem wręczyłam ciacho i obserwowałam co się stanie. Ja pełna obaw, zaskoczona pani z recepcji, zaskoczona ja, że ona jest zaskoczona i nie wie, jak zareagować, a ja tym bardziej nie wiem, jak zareagować, gdy ona nie wie, jak zareagować. No i ambaras gotowy, choć cel osiągnięty i ostatecznie każdy chyba był zadowolony 😀 Kiedy opowiadałam mężowi o tym, że nie wiedziałam co odpowiedzieć na pytanie „za co to?”, bo niedostatecznie przygotowałam się na uzasadnienie tego prezentu (patrz obawa druga 😉) i na szybko powiedziałam coś w stylu „bo jesteście tacy fajni”, on się roześmiał bo „przecież miałaś powiedzieć, że masz urodziny i zamiast prezenty dostawać chciałaś je dawać”, no tak, tyle że ciało migdałowate (w dużym uproszczeniu struktura odpowiedzialna za aktywację lęku) przejęło nade mną władzę i wywiało mi z głowy wszystkie logicznie brzmiące zdania i argumenty.

Chodzi więc o to, żeby nie ustawać na tej drodze, ćwiczyć, nie zrażać się, podejmować wyzwania i nie dawać obawom za wygraną. Mi wdzięczność na tyle weszła mi w krew, że słowo „dziękuję” jest moim podstawowym zwrotem do innych, co nie znaczy, że używam go bezmyślnie i automatycznie. Kiedy wypowiadam to magiczne słowo czuję wdzięczność, choć ma ona różne natężenie w zależności komu i za co dziękuję – od zgodnego z wymogami kultury „dziękuję, do widzenia” wychodząc ze sklepu, po spontaniczne, płynące z całego ciała podziękowania za otrzymane od innych wsparcie.

Wdzięczność niewerbalna

Ważne żebyśmy wiedzieli, że samo wypowiedziane słowo „dziękuję” to nie wszystko. Zdecydowanie więcej dzieje się w mowie niewerbalnej, która jest czułym wyznacznikiem naszych intencji czy stanu emocjonalnego (przykład z odczuwaniem lęku macie powyżej), bo nie mamy nad nią pełnej kontroli. Gdy mamy pozytywne zamiary nasza postawa się otwiera a my nieświadomie zbliżamy się do drugiej osoby, np. przez delikatne wychylenie się w jej stronę, ale najbardziej widocznym wskaźnikiem wdzięczności i zakomunikowania „jestem przy Tobie szczęśliwy” jest to, że naturalnie na naszej twarzy pojawia się szczery uśmiech, czyli cieszy się cała nasza twarz a szczególnie okolice oczu. Porada: szukaj ludzi, którzy mają dużo zmarszczek mimicznych wokół oczu – to osoby optymistyczne, serdeczne, z poczuciem humoru, dystansem do siebie, obdarzające innych promiennym uśmiechem albo po prostu odwodnione i nie używające kremu pod oczy lub ci w zaawansowanym wieku 😛 Nie, nie mam na to badań, choć pewnie jakieś na ten temat istnieją. Chciałam Cię tylko pocieszyć, że kurze łapki są normalne nawet u 25-latków, starzenie się może być fajne, a Ty staniesz się pozytywnym człowiekiem, jeśli uwierzysz w to, że możesz tego dokonać częściej się uśmiechając.

Mam też inną (równie pomysłową) poradę dla smutasów płynącą z mojego doświadczenia. Kiedy byłam w stanie notorycznego przygnębienia i chciałam nawet z tego stanu już wyjść, szukałam sposobu, aby poprawić sobie jakoś nastrój. Pamiętam, że znalazłam gdzieś w necie ciekawą technikę, która polegała na tym, że wkładasz sobie długopis/ołówek/palec między zęby. Podobno to sprawia, że napinają się te same mięśnie twarzy co podczas uśmiechu przez co można w ten sposób oszukać mózg, że ciało zaczęło się trochę cieszyć. Spróbowałam i przyznam, że zaczęłam się nawet z tego śmiać, bo technika dziwna, że aż śmieszna – więc chyba działa. Spróbuj 😀

Budowanie wdzięcznych relacji

Pomocne w nauce uśmiechania się, pozytywnego i wdzięcznego życia, jest otaczanie się pozytywnymi i wdzięcznymi ludźmi, w myśl zasady z kim przystajesz takim się stajesz.

Kiedy rozpoczęłam studia, bardzo szybko zbudowałam sobie team współpracujących, dobrych koleżanek, co dodatkowo zaczęło mnie uskrzydlać. Stopniowo stałam się naturalną się liderką grupy (chyba ze względu na zamiłowanie do zorganizowania) i poczułam jak wielką moc ma docenianie innych. Wspaniale współpracuje się z kimś, kto docenia wysiłki, kto dziękuje za każdy etap wykonania zadania a na koniec gratuluje wspólnie osiągniętego sukcesu. Ważne jest też zrozumienie, docenienie samej intencji i chęci, bo efekty nie zawsze są zgodne z oczekiwaniami ze względu na zbyt wiele czynników, których naturalnie kontrolować nie potrafimy. Warto się więc nawzajem motywować i wspierać. Nie będę sobie przypisywać zasług, bo już teraz nie wiem od kogo właściwie wyszła inicjatywa, nie ważne. Ważne, że każda z nas czuła się w pewien sposób doceniona i nagrodzona za realizację wspólnego projektu, nie tylko bardzo dobrą oceną na koniec semestru. Nawet jak zdarzały się niedomówienia czy opóźnienia to zachowywałyśmy raczej spokój i wyrozumiałość i nadal priorytetem była nasza relacja. W ten sposób z zupełnie losowo spotkanych dziewczyn pierwszego dnia studiów mam teraz dwie cudowne przyjaciółki. Wyszło to zupełnie naturalnie, bo intuicyjnie wyczułyśmy, że fajnie będzie nam się razem współpracowało, że w pewien sposób jesteśmy do siebie bardzo podobne, a sam kontakt jest dla nas bardzo nagradzający, więc siłą rzeczy zaczęłyśmy się spotykać poza uczelnią i rozmawiać na tematy niezwiązane ze studiami, aż do intymnych zwierzeń rozszerzających nasze horyzonty myślenia o życiu. W tym miejscu przypomnę Wam jeden z moich pierwszych wpisów, który pasuje do tematu okazywania wdzięczności: PRZYJAŹŃ. Co zrobić by inni nas lubili? Choć jest pisany w bardziej dyrektywnym stylu to myślę, że może być również źródłem pewnych refleksji nad Waszymi  relacjami.

Jakie są moje aktualne porady na budowanie wdzięcznych relacji? Było już o dziękowaniu za przysługi i docenianiu intencji, wymianie dóbr, przełamywaniu swoich ograniczeń przed byciem dobrym i wdzięcznym człowiekiem. Myślę, że to, co mogę do tej listy dodać, to że czasem wystarczy, że z wyczuciem powiemy komuś miłe słowo, zapytamy „jak Ci minął dzień”, czy zwyczajnie uśmiechniemy się na czyjś widok, nawet jak tej osoby nie znamy (np. w metrze jadąc do pracy). Wspaniałą okazją, by komuś za coś podziękować są urodziny. Wśród słów „wszystkiego najlepszego” czy „zdrowia, szczęścia, pomyślności” można ukryć to, za co cenimy danego człowieka, pisząc na przykład „oby Twój piękny uśmiech nie znikał z Twojej twarzy” lub bardziej oficjalnie „wielu kolejnych sukcesów zawodowych”. Ja sama dostałam na tegoroczne urodziny wiele pięknych życzeń, wśród których odnalazłam takie ukryte docenienie, np. „…czasu na jogę, spokój i dalsze poznawanie świata i jego możliwości.” „…mnóstwa miłości od ludzi, a przede wszystkim tej własnej, aby ciągle się budziła i wiele dobrego w drodze powrotnej do samej siebie, zdrowieniu i inspiracji w pisaniu…”, „…niech nigdy nie opuszcza Cię pozytywna energia, którą dookoła siebie rozsiewasz!”, „Dalszego rozwoju, żebyś szła przez życie z uśmiechem i podniesioną głową”, „Bądź dla nas dalej inspiracją!”


Na koniec, podsumowując cały długi wpis, chcę podzielić się z Wami własną refleksją, że najpiękniejsze słowa jakie możesz usłyszeć od drugiego człowieka to: „cieszę się, że Cię poznałem” i ja mam wiele osób, którym mogłabym to powiedzieć, a część z nich już to usłyszała. A czy Ty masz takie osoby wokół siebie? Odważysz się im to wyznać?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *