Moja Depresja. Myśli samobójcze i myśli krzepiące, czyli co zrobić w chwili słabości.

hopelessness-3422885_1920

Nie jest to może zbyt chlubny tytuł, ale czasami sobie myślę, że mogłabym nazwać siebie Ambasadorką Depresji. Miałam w swoim życiu trzy ciężkie epizody depresji (w wieku 15, 18 i 20 lat) i sporo mniejszych, gdy po prostu mój nastrój spadał wraz z temperaturą na zewnątrz i stawał się ciężki jak deszczowe chmury. Postawiłam przed sobą pewnego rodzaju misję, aby mówić o tym, czym jest depresja, dlaczego się pojawia, jak sobie z nią radzić, bo bardzo dobrze to znam. Zostałam wyposażona w wyśmienite cechy temperamentalne i poddana sprzyjającym warunkom środowiskowym (w domu i w szkole) do rozwoju zaburzeń nastroju i lękowych. Piszę to trochę z ironią, nie po to, by zrzucić na kogokolwiek odpowiedzialność za mój los i to co się czasem ze mną dzieje, lecz po to, byście wiedzieli, że aby depresja wystąpiła, najprościej rzecz ujmując, muszą się spotkać ze sobą predyspozycja biologiczna z trudnym doświadczeniem lub przewlekłym stresem.

Taka się po prostu urodziłam – wrażliwa, mało odporna i niezbyt wytrzymała, skora do przemyśleń i refleksji nad każdym najmniejszym nawet zagadnieniem psychicznym czy emocjonalnym. To brzmi jak okrutna słabość w dzisiejszym zorientowanym na produktywność świecie. Też tak wcześniej myślałam. W pewnym momencie jednak zadałam sobie bardzo ważne pytanie, które śmiało mogę powiedzieć, że odmieniło moje życie (nie nagle oczywiście) i nadało mu inny wydźwięk. Zapytałam:

„A co jeśli Twoja wrażliwość to nie przekleństwo, lecz DAR?”

Tak – dar! Odkryłam w tym sens. Po co się buntować przeciwko czemuś, czego nie mogę zmienić? Taki mam już układ nerwowy i kropka. Odwróciłam myślenie i zamiast skupiać się na wadach tego, że jestem wrażliwa i refleksyjna, zaczęłam szukać zalet i tych obszarów, w których mogę to wykorzystać. To może brzmieć jak absurd albo jak tanie „coachingowe” gadanie, ale musisz mi wierzyć, że to naprawdę otworzyło mi oczy. Nie musiałam specjalnie szukać takich zalet na siłę, bo kiedy dotarło do mnie, że może to właśnie ja zostałam powołana do tego, żeby przezwyciężając swoje problemy i ułomności pomagać innym, wszystkie inne korzyści pojawiły mi się w głowie same. Chcę tu zaznaczyć, że nie każdy może „dostąpi takiego oświecenia”, ale ja nie raz pomagałam temu procesowi po prostu biorąc kartkę i pisząc lub zadając sobie w głowie zadanie, by szukać tego co w tej sytuacji dobre. Wymaga to wielkiego wysiłku, kiedy umysł podsyła Ci jedynie bolesne kopniaki w postaci słów „to jest bez sensu” „to żałosne i głupie”, „myślisz, że ci to pomoże?” „odpuść sobie tą dzicinadę”. Ja z uporem mimo tych sabotażystów robiłam to. Wypisywałam lub wymieniałam szeptem wszystko co przychodziło mi do głowy z poczuciem, że „może jestem jakaś głupia, naiwna, nawiedzona”. Robiłam to dla siebie, bo wiedziałam, że nie chcę więcej myśleć o sobie jak o bezbronnej, godnej pożałowania ofierze. Cóż takiego wymyśliłam?

WRAŻLIWOŚĆ pomaga mi szerzej patrzeć na świat, dostrzegać w innych ludziach ich cechy, emocje, potrzeby. Sprawia, że sama jestem w stanie szybciej zauważyć to, co w danym momencie czuję i dostrzec co się ze mną dzieje. REFLEKSYJNOŚĆ zaś pomaga mi to zrozumieć, nazwać, przeanalizować i wyciągnąć odpowiednie wnioski. To właśnie z tego jestem najbardziej dumna. Właśnie to połączenie cech sprawia, że nie jestem słaba, lecz silna, bo mam w sobie ogromną EMPATIĘ. Sami przyznajcie, że „empatia” brzmi już dobrze, prawda? Empatia jest czymś szlachetnym. Człowiek empatyczny jest godny zaufania, ciepły i wspierający. Właśnie z takim założeniem postanowiłam pomagać innym, wspierać ich, choć często ja sama potrzebuję dużego wsparcia innych. Myślę, że to właśnie moja empatia i wyczulenie sprawiają, że łatwiej wyszukuję osoby, które tak jak ja zwracają uwagę na emocje i psychikę. To właśnie takimi osobami lubię się otaczać.

To niesamowite odkrycie sprawiło, że odważyłam się pójść za swoim sercem i rozpocząć studia psychologiczne. Przez długi czas miałam w sobie dużo wątpliwości (one nadal gdzieś we mnie tkwią), bo potwierdzam stereotyp, że „psycholog sam kiedyś miał problemy ze sobą” 😛 Krzepiącą w tym momencie myślą jest to, że przecież nikt mi nie zarzuci tego, że mówię coś co wykułam jedynie z książek. Opieram się na własnym doświadczeniu, którego nikt nie może podważyć. Tak samo jest z Tobą. Ty też masz doświadczenia, które zbudowały Ciebie takiego jakim jesteś teraz. Bądź z tego dumny, tak jak ja jestem coraz bardziej dumna z tego, że noszę na swoim sercu blizny po stoczonej niejednej walce. Ciągle wygrywam i to jest niesamowite! Upadam, ale wstaję z kolan i mówię „daj mi tę dzidę!” 😀

Myśli samobójcze

Objawy rezygnacyjne można przedstawić na kontinuum, szeregując od najlżejszych form po działania zagrażające życiu. Pierwsze w tym szeregu jest zniechęcenie do życia i poczucie, że nie warto żyć.  Muszę przyznać, że niemal każdy epizod (nawet ten łagodny, bardziej przypominający chandrę jesienną) w moim przypadku zawierał ten element myślenia. Nie raz cisnęły mi się na oczy łzy, bo myślałam o tym, że moje życie nie ma sensu, niczego nie osiągnęłam, a moje cierpienie nigdy się nie skończy i już zawsze będą do mnie wracać takie stany, a ja już nie mam na to siły. Czułam się jak totalny nieudacznik, osoba całkowicie bezradna, bezbronna i słaba. Możemy ten stan wyłapać w słowach innych, gdy mówią coś w rodzaju: „po co to wszystko?” „to nie ma sensu” „nie ma po co się starać i tak się nie uda” „nic mi nie wychodzi” „jestem już tym zmęczony”.

Kiedy przeoczy się ten etap, może pojawić się kolejny, czyli pragnienie śmierci. Bezsensowność życia jest na tyle ciężka do zniesienia, że pojawiają się myśli „chciałbym po prostu zniknąć”, „nie chcę, żeby już ktokolwiek na mnie patrzył”, „dajcie mi wszyscy święty spokój”, „najlepiej byłoby jakby mnie nie było” „żałuję, że się urodziłem”. Sama nie raz miałam takie myśli i pragnęłam nie istnieć. Wierzyłam w to, że gdy umrę będzie dla wszystkich lepiej. Nie będę się męczyć i nie będę dla innych obciążeniem. Nie będę musiała znosić litości innych i wreszcie poczuję ulgę. Na tym etapie życzyłam sobie raczej takiej naturalnej śmierci, która zdarzyłaby się zupełnie przez przypadek. Raczej takie wyobrażenie o tym, że moje życie pryska jak bańka mydlana i nagle mnie na tym świecie po prostu nie ma.

W moim ostatnim epizodzie depresji poszłam z moimi myślami rezygnacyjnymi zdecydowanie dalej. Bezwiednie zaczęłam formować prawdziwe myśli o samobójstwie i wizje tego, w jaki sposób można ze sobą skończyć. Pamiętam dwa typy takiej sytuacji. Gdy jeszcze byłam w stanie chodzić na zajęcia na uczelni czy do pracy, czekając na autobus na przystanku stałam na krawędzi chodnika. Przede mną ruchliwa ulica. Szum, światła, trąbienie, podmuch wiatru i ja na krawędzi. Świat zwalniał. Stawał się coraz bardziej wytłumiony, wyblakły. Moja uwaga była skupiona jedynie na tym, co jest przede mną. W głowie pojawiała mi się wyłącznie jedna myśl: „Wystarczy jeden krok do przodu i będzie po wszystkim. Tylko jeden krok do przodu. Jeden krok.”

Nie doprowadziłam nigdy do ostatniego etapu jakim jest próba samobójcza, choć było blisko. To jest właśnie ta druga sytuacja. Leżałam na podłodze w mieszkaniu totalnie przybita, wyzuta z jakiejkolwiek ochoty na toczenie walki o siebie. Rozmawiałam z rodzicami przez telefon, wymagali ode mnie żebym rzuciła to wszystko i przyjechała im pomóc. Dobudowałam sobie, że to moja wina, że sobie nie radzą. Przypomniałam sobie jak ciocia nakłaniała mnie, żebym wyszła do ludzi, znalazła pracę, bo nie mogę się zamykać w domu i użalać nad sobą. Zrozumiałam z tego tyle, że jestem nic niewartym śmieciem. Pomyślałam, że mój ukochany się ze mną męczy i ma już dosyć tego zajmowania się mną. Poczułam się jak ciężar, którego trzeba się pozbyć. Widziałam zderzenie oczekiwań innych wobec mnie i moją totalną bezradność. Jak wcześniej nie miałam siły nawet się umyć czy zjeść cokolwiek, w tamtym momencie siły wstąpiły we mnie nie wiadomo skąd. Zaczęłam zachodzić się z płaczu i momentalnie zerwałam się z podłogi z myślą, że skoczę z balkonu. Powstrzymała mnie jednak racjonalizacja, że to głupie, bo z takiej wysokości to jedynie złamię sobie kości, przetrącę kręgosłup i dopiero będę dla innych ciężarem. Wydało mi się mało prawdopodobne, że umiem upaść na bruk tak, żeby naprawdę umrzeć. Stwierdziłam, że potrzebuję czegoś skuteczniejszego, co zabije mnie od razu bez zbędnego cierpienia. I to mnie paradoksalnie uratowało. Potem rozpoczęła się moja terapia.

Moment targnięcia się na własne życie, to właśnie ten stan, kiedy jest Ci na tyle wszystko jedno, że nie czujesz prawie emocji, które mogłyby Cię zatrzymać. Naprawdę żadnego strachu, żalu czy smutku z powodu konsekwencji tego ostatecznego kroku. Przed oczami jest tylko narzędzie i cel: samochód, pociąg, nóż, pistolet, sznur, tabletki… i ulga. Do prób samobójczych najczęściej dochodzi pod wpływem impulsu, choć osoba z depresją może wcześniej fantazjować o swojej śmierci i przygotowywać różne scenariusze, biorąc pod uwagę najrozmaitsze opcje samozagłady.

Teraz napiszę Wam coś bardzo ważnego. Gdy zauważycie, że osoba z depresją lub podejrzeniem depresji staje się nagle bardziej pobudzona, aktywna, sprawia wrażenie jakby jej się polepszyło, zachowajcie ostrożność. To może być ten moment, gdy podjęła decyzję i w niedługim czasie może targnąć się na własne życie. Kiedy zleca się leczenie osoby z głęboką depresją szczególnie ważne jest, by osoba przez pierwsze tygodnie przyjmowania antydepresantów była pod ścisłą kontrolą psychiatry i psychologa najlepiej w szpitalu psychiatrycznym. Działanie antydepresantów może najpierw pobudzić człowieka do aktywności, wyrwać go ze stanu „zamulenia” a podwyższenie nastroju przychodzi dopiero potem. Wyobraźcie sobie osobę, która nadal uważa, że jest totalnym zerem i dajcie jej trochę energii do działania. To wydaje się logiczne, że wykorzysta ją, by siebie zniszczyć, bo już dłużej nie potrafi znieść cierpienia jakie daje jej zaniżone poczucie wartości i myśli urojeniowe o tym jak jest beznadziejna, jak inni ludzie są beznadziejni i jaka beznadziejna przyszłość ją czeka.

Myśli krzepiące

Z każdego z przedstawionych etapów udało mi się świadomie wyjść. Gdy dopada mnie dół i wszystko wydaje mi się beznadziejne, a ja sama bezwartościowa i boję się, że nic dobrego mnie nie czeka, uspokajam się tym, że to jest tylko objaw obniżonego nastroju. To nie jest prawda. To nie jest zgodne z rzeczywistością. To jedynie wytwór choroby, urojenie, które pojawiło się, bo jestem zestresowana, przejmuję się czymś bardziej niż jest to warte. To nie jest moja świadoma myśl. Ten nieudacznik to przecież nie ja. To symptom, który ma za zadanie powiedzieć mi: „Zwolnij, wyluzuj, zajmij się sobą, daj sobie czas i troskę”.

Gdy przechodzą mi przez myśl słowa typu „lepiej by było gdybyś nie żyła” „zniknij i nie męcz siebie ani innych”. Najczęściej takie myśli uderzały mnie w nocy, gdy próbowałam zasnąć lub gdy z kimś rozmawiałam i uroiłam sobie jego niechęć. Biorę wtedy kilka głębokich wdechów i uspokajam się myślą, że zawsze mogę pójść do psychologa. Mówię sobie spokojnie: „Rano weźmiesz telefon i zadzwonisz z prośbą o wizytę.” Pokazanie sobie, że mam wyjście i nie musi tak być jest bardzo pomocne. Kiedy to ktoś inny wywołuje we mnie ogromne poczucie winy, tak że mam ochotę schować się pod ziemię, rozmawiam o tym. Było to dla mnie trudne na początku, bo wymagało obdarzenia innych zaufaniem, a miałam go zbyt mało. Musiałam spróbować, bo nie miałam już nic do stracenia. „Przecież i tak wszyscy mają mnie gdzieś, przecież i tak nie rozumieją” to chociaż wyrzucę to z siebie i będzie lżej. Muszę powiedzieć, że mało kto chce pociągnąć temat, gdy rzucimy w jego stronę „nie chcę już żyć” albo łagodniej „życie jest bez sensu” lub „jestem beznadziejna”. W pierwszym przypadku pojawia się szok w rozmówcy, a w drugim zapewnianie, że przecież tak nie jest. W każdym razie, nie o reakcje innych mi tutaj chodzi, lecz o ulgę, że nie musisz już tego tłumić w sobie.

Gdy stoję na krawędzi, świat jest spowolniały, zawężony, a w głowie pobrzmiewa mi głos „zrób ten jeden krok” umiem wyłapać, że zaczynam się wprowadzać w niebezpieczny stan. Pierwsze co robię to wydaję sobie polecenie „rozejrzyj się! Natychmiast spójrz na innych ludzi, drzewa, cokolwiek!”. To pomaga, bo odrywa od zawężonego pola uwagi. Zmusza do aktywności, wyrywa z zagrażającej hipnozy. Potem odsuwam się od brzegu peronu i uspokajam się myślą, że przecież świadomie na pewno bym tego nie zrobiła. I w głowie mam pobrzmiewającą myśl: „Pilnuj się. Kontroluj się. Nie możesz przecież do tego dopuścić.” Tak naprawdę, gdy odzyskam pełną świadomość, uważam, że mam naprawdę szczęśliwe życie. Mam ukochanego, przyjaciół, pasję, perspektywy życiowe, plany i marzenia, a przede wszystkim mam doświadczenia, które pokazują, że potrafię z tego wyjść, że jestem silna i dzielna, że pokonuję przeciwności i wszystko co przeszłam ostatecznie wzmocniło mnie i jest moim darem, o którym mogę innym opowiadać. Dużo w sobie wypracowałam. Nie chcę tego spieprzyć.


Nie odbierzcie tego opatrznie. Psychoinspracja nie inspiruje do samobójstwa 😉 wręcz przeciwnie – do tego, by stawiać czoła tym trudnym chwilom. Jeśli Twoje myśli krążą wokół samobójstwa, nie czekaj, zgłoś się po pomoc do poradni psychologicznej, ośrodka interwencji kryzysowej czy szpitala psychiatrycznego albo ogólnego z oddziałem psychiatrycznym. Ja byłam dwa razy w terapii, dwa razy też byłam leczona lekami antydepresyjnymi. To nie wstyd prosić o pomoc.

Fakt, nachodzą mnie czasem myśli jak z pierwszego stadium i swoim przykładem chciałam Wam pokazać, że nawet wysoko funkcjonująca osoba, może doświadczać chwil słabości. Najważniejsze moim zdaniem jest nadać temu jakiś sens, zinterpretować to w taki sposób, aby zobaczyć w tym choć minimalną korzyść. Ja zobaczyłam swoją wrażliwość jako dar, a kolejne gorsze dni jako szansę na doświadczenie, zauważenie charakterystyki, dowiedzenie się czegoś więcej o tym zaburzeniu, a także jako inspirację do pisania o tym, by coraz więcej ludzi mogło zrozumieć czym jest depresja i że może ona dotknąć każdego, na każdym etapie życia i absolutnie nie jest powodem do (auto)stygmatyzacji. Wierzę, że kolejne dołki pojawiają się po to, żebym była jeszcze bardziej samoświadoma, empatyczna i wspierająca dla tych, którzy tego wsparcia mogą potrzebować. Więcej na temat mojej historii możesz przeczytać tu.

Chciałam Wam przekazać, że pokonywanie trudności i ograniczeń jest możliwe. Nie tylko tych związanych z myślami samobójczymi, ale wszystkimi, które uprzykrzają nasze życie, nawet gdy nie mamy depresji, zaburzeń lękowych czy innych problemów psychicznych. Życie jest trudne, dlatego gorsze momenty będą się zdarzać nawet zupełnie zdrowym osobom. To normalne czuć czasem zniechęcenie, rozczarowanie, bezradność. Pozwól sobie na gorszy moment, odpoczynek. Nie daj sobie wmówić, że jesteś słaby czy bezużyteczny. Jesteś wyjątkowy, silny i wartościowy. Jesteś piękna, mądra i dzielna. Nie odbieraj sobie prawa do życia i żyj tak, by być na swój sposób szczęśliwy.

Kocham Cię Człowieku! <3

P.S. Nie martwcie się o mnie, ja mam się naprawdę dobrze 😉 Na krawędzi stoję tylko wtedy, gdy się niecierpliwię, bo pociąg nie przyjeżdża :p Doświadczam jedynie mikrozałamek, po których wschodzi słońce i śmieję się jeszcze głośniej niż przedtem ciesząc z tego co jest. Potrafię się sobą zaopiekować i mam osoby, które otaczają mnie niesamowitym wsparciem. Nie dam sobie zrobić krzywdy 😉

P.S 2. Jeśli chcesz się dowiedzieć jak to jest mieć depresję odwiedź ten wpis: Witaj w depresyjnym świecie.

3 thoughts on “Moja Depresja. Myśli samobójcze i myśli krzepiące, czyli co zrobić w chwili słabości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *