Psychologia przeziębienia i grypy.

ill-3181155_1920

Czuję, że złapał mnie jeden z najtrudniejszych do zniesienia wirusów, a może nawet dwa naraz? Tak wysoką temperaturę miałam chyba ostatnio we wczesnym dzieciństwie, gdy dostawałam od gorączki halucynacji. Kiedyś, gdy byłam bardzo nieszczęśliwą osobą, przeziębienie było mechanizmem obronnym mojego ciała przed stresem. Gdy tylko miałam pójść po dłuższej przerwie na uczelnię, której szczerze nienawidziłam, dostawałam gorączki i choroba rozpoczynała się na nowo. A ja obwiniam siebie i byłam strasznie zła, że jestem tak słaba i znów choruję. Choroba ciągnęła się z różnym natężeniem w zasadzie tygodniami przez cały sezon jesienno-zimowy. Chodziłam jedynie do lekarzy po kolejne zwolnienia. To był dla mnie bardzo trudny czas, gdy wiele razy opuszczałam zajęcia, prace domowe odkładałam w nieskończoność przekraczając nie raz ostateczne deadliny. Wściekałam się lub wyłam z bezradności, gdy tylko musiałam stworzyć jakiś projekt lub się czegoś nauczyć. Praca w programach Autocad i Sketchup to do tej pory moje najgorsze wspomnienia. Bardzo mało było takich zadań, które oddawałam na czas, a ostatecznie wielu nie kończyłam wcale, bo dwa razy rezygnowałam z tych studiów. Z czasem doprowadziłam się do ruiny, nie tylko psychicznej ale i fizycznej.

Sytuacja zmieniła się, gdy w końcu na dobre rzuciłam te studia i rozpoczęłam zgodne ze swoją pasją, czyli psychologię. Nie mam już tak dużego stresu (choć muszę się bardzo pilnować by nie dokładać sobie presji), a więcej powodów do zadowolenia. Zaczęłam regularniej praktykować jogę (ćwiczenia fizyczne i relaksację czy medytację), co dało mi ciut więcej spokoju i dużo zrozumienia dla samej siebie. Dotarło do mnie, że moje ciało właśnie taką chorobą „broniło” mnie przed doświadczaniem stresu i wyczerpania psychicznego. Lecz ja go nie słuchałam. Zamiast tego słuchałam rad innych ludzi, którzy mówili mi, że szkoda rzucać te studia, bo „przecież pierwszy rok zaliczyłaś i na pewno jakoś się przemęczysz i je skończysz”, „może weź drugi kierunek i dopiero zobacz co chcesz robić”. Na wszystkie tego typu dobre rady miałam tylko jedną wewnętrzną reakcję – przeraźliwe i rozdzierające „nieee! Ty nic nie rozumiesz! Ja już dłużej tu nie wytrzymam!”.

Szczęściem w nieszczęściu było to, że nie byłam w stanie znieść tej presji do tego stopnia, że momentalnie rzuciłam wszystko z dnia na dzień. Poszłam na dziekankę i dzięki pomocy pani psycholog stanęłam na własne nogi. Potem niestety znów dałam się omotać radom innych, by na te studia jednak wrócić po tej przerwie i robić pojedyncze przedmioty z następnego semestru. Było lżej, nie powiem, ale ja nadal czułam, że to chyba nie jest coś dla mnie. Zaczęłam szukać alternatywy.  W wakacje znalazłam psychologię stacjonarną na małej uczelni w Warszawie z bardzo dobrym dojazdem z naszego mieszkania. Bardzo się ucieszyłam, jednak rekrutacja była zamknięta i musiałam czekać kilka miesięcy na ponowny nabór. Postanowiłam w tym czasie wrócić jednak na politechnikę i przeczekać jakoś ten czas do maja. Wyzwanie było tym razem równie trudne, bo musiałam się zaklimatyzować w nowej, uformowanej już grupie studentów, a program studiów i wymagania były takie same. Już pod koniec listopada zaczęły się schody, gdy znów nie nadążałam z materiałem i projektami no i znów zaczęłam łapać różne wirusy przeziębienia czy grypy jelitowej. I tak to trwało do stycznia, gdy po przerwie świątecznej już nie wróciłam na zajęcia. To była moja świadoma decyzja. Jedyna słuszna w tamtym czasie. Nie chciałam się już męczyć. Potrzebowałam spokoju. Nadal byłam strasznie wycieńczona energetycznie, ale miałam nadzieję na to, że od tej chwili w moim życiu będzie tylko lepiej. Nadal chodziłam na jogę w ramach wf-u do mojej pierwszej nauczycielki, która wiele mi pomagała, czy to w depresji czy to w decyzjach życiowych, świadomie lub nie. Kiedy przyszłam do niej i powiedziałam, że zrezygnowałam ze studiów i będę się rekrutować na psychologię, szczerze się ucieszyła, pogratulowała mi odwagi i życzyła mi powodzenia i poradziła, żebym słuchała swojego serca. To było dla mnie bardzo krzepiące. Jako ciekawostkę Wam powiem, że spotkałam ją przypadkiem po dwóch latach w szkole jogi, do której teraz chodzę. Była bardzo zadowolona z tego, że tak odmieniło się moje życie i że poszłam za marzeniami, a do tego nadal kontynuuję praktykę jogi. To spotkanie uzmysłowiło mi, że jestem jednak silną osobą i jestem w stanie naprawdę dobrze sobie w życiu radzić i zmiany są możliwe.

Moja droga życiowa z głębokiej sinusoidy, zaczęła się stopniowo wypłycać. Oczywiście od tamtej pory chorowałam nie raz. Z prowadzonego przeze mnie dziennika wynika, że choruję tak średnio 3 razy w sezonie, choć bardzo mnie to dziwi, bo gdy złapie mnie infekcja mam wrażenie, że to dopiero pierwszy raz i że już tak dawno chorowałam, że nawet wypadałoby dla przyzwoitości coś złapać :p

W międzyczasie zmieniło się moje postrzeganie siebie, świata i tego co w nim robię. Zaczęłam bardziej w siebie wierzyć i otworzyłam się na innych. Zaufałam. Stopniowo ograniczałam krytykowanie siebie i odbieranie wszystkiego co wokół mnie złe, jako moją winę. Przestałam używać tak często słowa „przepraszam”, a wprowadziłam więcej „dziękuję” (tak jak to opisałam we wpisie: Wdzięczności można się nauczyć. Czyli o tym, jak naturalnie stać się dla innych dobrym?. Skupiłam się na tym, by zacząć żyć spokojniej i swobodniej. Przeniosłam uwagę na swoje potrzeby i własny rozwój. Z czasem zbudowałam wokół siebie wiele ciepłych relacji z innymi ludźmi, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia, bo żyłam ciągle tym, jak beznadziejna i słaba jestem i nie wierzyłam, że kiedykolwiek to się odmieni. A jednak odmieniło się z udziałem mojej rosnącej determinacji, wiary w siebie i nadziei na lepszą przyszłość. Co najważniejsze, podjęłam decyzję, by zerwać kajdany paraliżującego mnie stresu.

Będąc już na psychologii, na drugim roku w semestrze zimowym miałam taki przedmiot jak etyka. Dla mnie był to najbardziej stresujący i nieznośny przedmiot. Trzeba było czytać fragmenty tekstów filozoficznych, a potem na zajęciach brać udział w istnym cyrku małp i hien, by zdobyć marnego plusa. Czytałam wszystkie teksty, ale i tak nie zaliczyłam tego przedmiotu od razu, bo nienawidzę wyścigu szczurów, gdzie musimy kto pierwszy ten lepszy zająć sobie kolejkę do wypowiedzi. Przegrywałam tę walkę. Miałam bardzo ambitną grupę, ale uważam, że byliśmy w miarę zgrani i nawzajem nie zrobilibyśmy sobie krzywdy. Warunki zaproponowane przez prowadzącą sprawiały, że atmosfera była bardzo napięta i wiem, że wiele osób na to narzekało równie mocno jak ja. Wtedy właśnie zachorowałam, co wykluczyło mnie na dwa tygodnie z zajęć. Pamiętam jakie miałam wtedy poważne rozterki czy może jednak powinnam iść na zajęcia, bo przecież przepadnie mi plus, a to dużo bo nie będę miała już szansy na piątkę. Zdecydowałam się jednak nie iść. Mogłam trochę odpocząć od tej, w moim odczuciu, chorej sytuacji. Ale nie wiedziałam, że moja choroba rozciągnie się na dwa tygodnie, a potem będę miała problem z uzbieraniem nawet tych plusów potrzebnych do zaliczenia… ostatecznie pisałam kolokwium przez co zdałam ten przedmiot na 4 😉

A dlaczego teraz zachorowałam? No oczywiście że dlatego, że wokół mnie panował wirus. Nie będziemy chorzy gdy wirus nie wniknie w nasz organizm, który od stresu czy innych czynników ma osłabioną odporność. Powiedzieć „bo ktoś mnie zaraził” byłoby bardzo krzywdzące, bo często na rozsiewanie zarazków po prostu nie mamy wpływu, gdy zarażamy nie czując jeszcze symptomów choroby. W rodzinie trudno jest uniknąć zarażenia, więc tropienie winnego jest tym bardziej bez sensu, a i takie sytuacje się zdarzają i wyliczanie kto się zaraził pierwszy i kto skąd co przywlókł. Kiedyś myślałam, że zarażam się tylko i wyłącznie przez innych. Byłam zirytowana, kiedy widziałam kogoś chorego na uczelni, czy komunikacji miejskiej. W pracy, szczególnie korporacjach, gdzie panuje dość wysoka kultura pracy i odpowiedzialność za zespół, chyba przypadków chorych pracowników przy biurku jest mniej. Przynajmniej takie mam wyobrażenie, jeśli jest inaczej to mnie poprawcie 😉 Teraz mniej się zajmuję tym skąd się wirus wziął, a bardziej się skupiam na wspomaganiu organizmu w walce. Po co tracić energię na coś co się już stało? Gdy choruje cała rodzina, to nie jest to szczęśliwa sytuacja, ale wszystko zależy od naszego podejścia. Kiedy nie ma obwiniania, lecz jest wzajemne wsparcie i zrozumienie, przestrzeń do odpoczynku, bez krzyków, wymagań i powinności (sprzątanie może poczekać) i wzajemna pomoc (podanie szklanki wody, poprawienie poduszki) to według psychologii choroba może dodatkowo spajać członków rodziny, bo jednoczą się w walce przeciwko temu samemu wrogowi i osoby, które są bardzo wrażliwe i troskliwe mają możliwość spełnić swoją potrzebę otoczenia innych (i siebie) opieką.

Na studiach obowiązują (niestety) ścisłe zasady. Na przykład można mieć na zajęciach jedną nieobecność lub dwie. Nie ważne na co chcesz je zużyć. Kiedy przekroczysz ten limit musisz iść do lekarza po zwolnienie i liczyć na to, że prowadzący okaże się człowiekiem i zrozumie. Osobiście uważam, że przychodzenie z chorobą do pracy czy szkoły jest dużym niebezpieczeństwem dla nas samych i dla innych ludzi. Czasem nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale przeziębienie i grypa mogą mieć poważne powikłania, a my możemy zarazić innych, którzy są bardzo wrażliwi, np. kobietę w ciąży, co jest już realnym zagrożeniem dla jej dziecka. A jeśli już trzeba gdzieś wyjść, to może warto założyć chociaż maseczkę na twarz? Wiem, że to obciachowe, ale ja spróbuję kiedy będzie taka potrzeba. Póki co siedzę grzecznie w domu. Chociaż gdzie się tu ruszać z ponad 39-stopniową temperaturą, kaszlem gruźlika i bolesnym brzuchem wymagającym ekspresowych wizyt w toalecie :p

Czy miałam przed zachorowaniem jakieś stresy? Hm.. trochę się nazbierało zaczynając od ciężkiej sesji, ferie na których nie mogłam za bardzo wypocząć,  gdyż stały pod znakiem projektu badawczego, potem przygotowanie do chrztu Malutkiej Gwiazdeczki, której zostałam matką chrzestną, problemy zdrowotne mojego męża, o którego bardzo się martwiłam i długa trasa samodzielnie pokonana samochodem, gdzie każda myśl o tym, że muszę prowadzić auto powoduje u mnie skurcze jelit i przyspieszone bicie serca, do tego mogłabym dołożyć także troskę o to, by co jakiś czas opublikować coś mądrego na blogu, poczytać książkę (chociaż zacząć) z tej całej sterty mniej lub bardziej obowiązkowej literatury. Myślę, że prędzej czy później właśnie chorobą musiało się to skończyć (choć nie myślałam że aż taką 😛 naprawdę nie trzeba było… ).

Mam wielu znajomych, którzy swoim doświadczeniem potwierdzają to, że ich ciało ucieka w chorobę przed ogromnym stresem w szkole czy pracy. Jest to bardzo prosty mechanizm. Kiedy człowiek bardzo się stresuje, a do tego jest pesymistą lub nie ma umiejętności radzenia sobie z dużą presją, system odpornościowy słabnie. Otwiera to drogę do wnikania przeróżnych patogenów: wirusów, bakterii, grzybów czy wzmaga się reakcja alergiczna.


Znalazłam na szybko (tyle na ile pozwoliło mi działanie paracetamolu) badania naukowe, które potwierdzają związek stresu z chorobami górnych dróg oddechowych:

Przeprowadzono badanie na 45 dzieciach w wieku 8-12 lat, które w ciągu roku chorowały 10 razy na przeziębienie. Poddano je oddziaływaniom skierowanym na zarządzanie stresem i relaksacji z wizualizacją skierowaną na górne drogi oddechowe. Dzieciom mierzono poziom immunoglobuliny A (IgA), czyli wydzielanych substancji, które biorą udział w zwalczaniu m.in. wirusów. W trakcie 13-stu tygodni oddziaływań i obserwacji, dzieci chorowały tyle samo co ich rówieśnicy w grupie kontrolnej (nie poddanej żadnym oddziaływaniom psychologicznym), ale ich infekcje trwały krócej. Dodatkowo odkryto, że pod koniec badania poziom IgA u badanych dzieci jest wyższy, a więc ich układ odpornościowy pracuje wydajniej (Hewson-Bower i Drummond, 2001)

W innym badaniu podzielono studentów na dwie grupy: optymistów i pesymistów. Nie różnili się oni ani  poziomem stresu ani liczbą zachorowań na grypę. Pesymiści jednak zgłaszali dłuższy czas trwania choroby, przewidywanie wystąpienia kolejnych zachorowań w przyszłości  oraz więcej objawów i  czynników wywołujących stres. Optymiści wyróżnili się natomiast większym zaangażowaniem w zachowania prozdrowotne i  konkretnymi sposobami walki z grypą (Hamid, 1990).

Aby odkryć związek stresu w miejscu pracy a zachorowalnością na grypę, przeprowadzono badanie na pracownikach różnych zawodów, którzy zostali wyłonieni na podstawie takich cech pracy jak odpowiedzialność za innych ludzi, zajmowanie się złożonymi problemami i informacjami oraz możliwość kontrolowania sposobu wykonywania zadań. Pytano ich także o to, na ile wierzą w swoje możliwości co do skutecznej pracy i jak tłumaczą sobie porażki. Mierzono u nich także poziom IgA (jak u dzieci w pierwszym badaniu). Pracownicy, którzy nie mają zaufania do własnych możliwości w radzeniu sobie i obwiniający się za porażki, byli bardziej narażeni na infekcje, gdyż mieli obniżony poziom IgA.  Natomiast pracownicy nie obwiniający się za porażki, mieli poziom IgA wyższy. Kontrolowanie zadań przez pracownika okazało się być tu kluczowym czynnikiem, gdyż badacze tłumaczą, że u osób nie wierzących w siebie jest to czynnik silnie stresujący i wyniszczający, gdyż wszelkie niepowodzenia odbierane są osobiście i godzą w poczucie kompetencji (APA, 2001). Podobnych wniosków dostarczają inne badania tych autorów, gdzie badane były poziom ciśnienia krwi, objawy psychiczne i absencję związaną z chorobą.

Kolejne, dość ciekawe badanie, to badanie quasi-eksperymentalne przeprowadzone na ochotnikach, którzy wypełniali kwestionariusze sprawdzające poziom stresu jakiego doświadczają. Następnie poddawano ich działaniu wirusa wywołującego przeziębienie i obserwowano. Stwierdzono, że im wyższy poziom stresu, tym większe ryzyko rozwinięcia objawów przeziębienia. Zachorowało 50% osób z grupy wysoko obciążonej stresem i 25% osób z grupy o niskim poziomie stresu. Kontrolowano także wyjściową odporność na wirus, wskaźnik BMI i porę roku, ale nie miały one znaczenia w odkrytym wpływie stresu na rozwój infekcji. Co ciekawe, po przeprowadzeniu wywiadów z osobami badanymi udało się ustalić, że najbardziej chorobotwórczy stres, to chroniczne trwające ponad miesiąc problemy w relacjach z bliskimi i w pracy (Cohen, 2005).

Ostatnie już badanie, jakie Wam przytoczę to metaanaliza, czyli analiza wielu różnych badań na dany temat. Potwierdziła ona, że stres psychiczny wiąże się ze zwiększonym ryzykiem rozwoju chorób układu oddechowego i im dłuższy czas trwania stresora, tym większe ryzyko zachorowania. Okazało się również, że dzieci z rodzin o niskim statusie społeczno-ekonomicznym w okresie dorastania i dorosłości chorują częściej. Co ważne, posiadanie sieci bliskich osób (rodziny, przyjaciół) zmniejsza ryzyko infekcji, nawet gdy poziom stresu jest wysoki (Cohen, 2005).


Autorka książki „Lecz swoje ciało. Psychiczne podłoża fizycznych dolegliwości i metafizyczne sposoby ich przezwyciężania” Louise L. Hay, wskazuje brak radości w życiu i zgorzknienie, jako wzorce myślowe sprzyjające rozwojowi infekcji wirusowych. Z przeziębieniem związane są według jej obserwacji przekonania typu „ciągle się przeziębiam” oraz poczucie psychicznego bałaganu, przytłoczenie wieloma zadaniami na raz i pielęgnowanie drobnych uraz. A grypa to w dużym uproszczeniu odpowiedź organizmu na negatywne nastawienie i przekonania (pesymizm) oraz smutek, a także wiara w statystyczne uogólnienia. Jak widać obserwacje Hay są raczej zbieżne z przytoczonymi przeze mnie badaniami.

Może warto byłoby zadbać o większą ilość odpoczynku, wypróbować na sobie techniki redukujące stres, np. jogę z medytacją, czy zastanowić się nad zmianami w swoim życiu, które zapewnią większy spokój. Korzystne będzie także otaczanie się zaufanymi i życzliwymi osobami, którzy bezinteresownie podadzą rosołek do łóżka i posmarują masłem bułkę, a wieczorem przed snem i nad ranem z troski pogłaszczą po czole lub spędzą część nocy razem z tobą w toalecie, poświęcając tym swoje wyspanie. Takich ludzi się po prostu kocha całym sercem <3 Nieocenieni w walce z wirusem są także ci, którzy są w bezpiecznej odległości i co jakiś czas pytają o samopoczucie, pokazując, że nie jesteś im wcale obojętny. Ja odpoczywam, Karaiby to nie są, ale miałam przez moment wrażenie, że w końcu mogę sobie odpocząć. Może to dziwne, ale kiedy indziej wypoczywać jak nie leżąc teraz z chorobą w łóżku, gdy wcześniej sobie na to nie pozwoliłaś?

Życzę Wam i sobie dużo zdrówka!

Bibliografia:

Cohen, S. (2005). The Pittsburg common cold studies: Psychological predictors of susceptibility to respiratory infectious illness. International Journal of Behavioral Medicine, (12), 123–131.

Hamid, P. N. (1990). Optimism and the reporting of flu episodes. Social Behavior and Personality: An International Journal, 18(2), 225–234.

Hewson-Bower, B. i Drummond, P. D. (2001). Psychological treatment for recurrent symptoms of colds and flu in children. Journal of Psychosomatic Research, 51(1), 369–377.

American Psychological Association. (2001). How People Perceive Personal Control When Coping With Demanding Jobs Can Make Them More Vulnerable To Colds And The Flu, Say New Study: First Empirical Study Shows Link Between Job Stress, Job Control And Susceptibility to Respiratory Infections. Public and Member Communications, Public Affairs Office.

2 thoughts on “Psychologia przeziębienia i grypy.

  1. Zdrówka! Ja również obecnie chora i liczę na trochę odpoczynku przy okazji 😉 Przeczytałam i zgadzam się z Tobą. Wiedziałam, że stres wpływa na obniżenie odporności i może mieć związek z chorobami ale nie, że aż tak to wygląda! Osobiście bardziej widziałam to na własnym doświadczeniu ale nie sądziłam, że badania to potwierdzają.
    Ciekawy tekst, dobrze i lekko się go czytało mimo długości 🙂

    1. Dziękuję za życzenia i Tobie również szybkiego powrotu do zdrowia ☺️ Wielu ludzi intuicyjnie wie, że stres obniża odporność. Sama byłam ciekawa czy faktycznie to co zgodne z naszymi obserwacjami, jest udokumentowane, bo takiej użytkowej wiedzy często nie podają na studiach. Cieszę się, że przyczyniłam się do poszerzenia wiedzy 🙂 Staram się pisać lekko, by nie zamęczyć czytelnika, rekompensując tym długość wywodu. Mimo najszczerszych chęci wychodzi sporo tekstu, bo tematy które poruszam, często wywołują wiele skojarzeń i chcę jak najszerzej i zrozumiale oddać opisywany temat. Dziękuję, że dobrnęłaś do końca i za pozostawiony komentarz. Jest mi bardzo miło 😊 Pozdrawiam Ela.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *