Witaj w depresyjnym świecie.

window-view-1081788_1920

Do tego wpisu zbierałam się bardzo długo. Zapewne przez to, że nie jest łatwo pisać o własnych trudnych doświadczeniach tak, by ktokolwiek inny był w stanie rozszyfrować o co chodzi. Wiele razy rozpoczynałam. Napisałam mnóstwo słów. Minęło wiele czasu. Jednak nie ukończyłam ani jednego wątku, który chciałam na ten temat napisać. Być może dlatego, że to wciąż wraca? Nie paraliżuje aż tak bardzo, jednak uciążliwie siedzi na ramieniu lub depcze po piętach. Nie pozwala się skoncentrować na tym co ważne, a jedynie szepce do ucha nieprzyjemne klątwy. O czym Ty do cholery piszesz? – możesz się zastanawiać. Bardzo poetycki wstęp nie jest jednak wprowadzeniem do przepięknej opowieści, choć ma ona szansę skończyć się happy endem. Zapraszam Cię do poznania świata opanowanego przez obniżony nastrój i lęk.

Żyjesz między ludźmi, ale jakoś wydaje Ci się, że wiele z nich to obce istoty. Nie rozumieją tego co się dzieje, ale nic dziwnego, bo nawet ty nie do końca wiesz o co chodzi w tym stanie. Żadne ludzkie opowieści, opasłe tomy literatury, badania naukowe i tytuł magistra nie dadzą Ci ostatecznej odpowiedzi na pytanie czym tak naprawdę jest depresja.

Czym jest depresja?

  • Jednym słowem? NIEMOC.
  • Wieloma słowami? Niemoc, pustka, bezradność, cierpienie, smutek, niechęć, ciężar, niebycie, nicość, bezruch.
  • Jednym zdaniem? Zaburzeniem psychicznym, które ot tak odbiera chęci do podejmowania jakichkolwiek działań, nawet tych, które kiedyś były źródłem zadowolenia, w to miejsce zostawiając przygnębienie, komplikując codzienne życie, które wymaga większego wysiłku niż normalnie.

Doświadczasz stresu nagłego, a może chronicznego, który wysysa z ciebie energię stopniowo każdego dnia. Jesteś niespokojny, odczuwasz strach, ale nie do końca wiesz przed czym. Boisz się czasem mniej, a czasem bardziej. Jesteś czujny, bo przeczuwasz, że coś się stanie, coś pójdzie nie tak, bo za każdym rogiem czai się niebezpieczeństwo. Ten przestrach rodzi w tobie napięcie, którego próbujesz się w jakiś sposób pozbyć, ale to chyba silniejsze niż ci się wydaje. Zaczynasz uciekać od pewnych spraw, ludzi czy miejsc. Czasami próbujesz to z siebie wyrzucić i zagadujesz przyjaciółkę tak, że ona nie za bardzo wie o czym do niej mówisz, bo nie jest w stanie wyłapać sensu z twojego potoku słów. A może chodzisz ciągle w tą i z powrotem bez konkretnego celu i nie możesz usiedzieć w miejscu, bo coś ciągle burzy twój pozorny spokój. Myślisz, że pozbędziesz się tego przedziwnego napięcia chodząc na siłownię lub uprawiając poranny joging. Chcesz to zagłuszyć, dać sobie wycisk i paść, by już nic nie czuć, nie myśleć. Stajesz się drażliwy, bo wyczekujesz najgorszego. Każda nowa wiadomość przyprawia cię o palpitacje serca lub wzmaga w tobie złość, którą wyładowujesz na osobach lub przedmiotach. Przez chwilę jest lżej, ale potem przychodzi poczucie winy, które doprowadza cię do szału, że masz ochotę rozwalić sobie łeb lub jesteś skłonna pociąć się, gdyby tylko przyniosło to ulgę. Widzisz, że w twoim otoczeniu dzieją się same złe rzeczy. Ktoś zbił swój ulubiony kubek, komuś nie poszedł sprawdzian, ktoś nie odpowiedział ci na twoje przywitanie. To pewnie przez ciebie. Gdybyś przestrzegła męża, że stawianie kubka na skraju stołu nie jest dobrym pomysłem, to naczynie byłoby nadal całe, a jego właściciel szczęśliwy a nie wściekły, na to, że temu nie zapobiegłaś. Gdybyś domyślił się i dał Bartkowi swoje notatki pewnie by zdał i nie miałby do ciebie pretensji, że miałeś ale się nie podzieliłeś. Nie powiedział tego, ale na pewno tak myśli. A Kasia na pewno ciebie nie lubi, skoro nie odpowiedziała na „cześć”, musiała cię widzieć i zignorowała cię. Jakie to przykre… A za plecami obgada cię do Anki i będzie ci się przyglądać na ręce kiedy będziesz pracować lub pisać wypracowanie. Ciągle coś się wydarza, co wyprowadza cie z równowagi. Nie lubisz już niespodzianek, nie lubisz już ludzi, nie lubisz już swojego życia i przestajesz już lubić siebie (a może nigdy siebie nie lubiłeś, bo jak można lubić kogoś takiego jak ty…).

Zwyczajne zadania, które wykonywałeś na co dzień stają się coraz trudniejsze. Nie chce ci się chodzić do pracy czy szkoły, bo nic przyjemnego cię tam nie czeka. Wykonujesz coraz mniej obowiązków domowych lub rozwlekasz je w czasie. Jesteś przemęczony tym stresem, presją, która na tobie spoczywa, a widzisz ją tylko ty, bo świat dookoła jest sztucznie szczęśliwy, albo zapatrzony w siebie, ewentualnie czeka tylko na twoją porażkę. Chcesz, by to nie było aż tak trudne, żeby ktoś zabrał z ciebie ten ciężar. Sprawdziany w szkole, matura, sesja na studiach, projekt w pracy, wykonanie zlecenia, zwierzęta lub dzieci, którymi się opiekujesz, pole które musisz obsiać, dom, który dawno nie był już generalnie sprzątany, mąż/żona, chłopak/dziewczyna, matka/ojciec, którzy się martwią, ale potrafią jeszcze bardziej dokopać, bo obiad nie ugotowany, lekcje nie odrobione, na sprawdzianie znowu pała, choć się uczyłeś, a materiał jakoś do głowy nie wszedł tak gładko jak się spodziewałeś, wyrzuty o to, że wokół ciebie jest syf, a ty jesteś leniem, oskarżenia, że ci się nie chce, że jesteś bezużyteczny, wypowiedziane wprost lub ukryte gdzieś w przekazie między „co w szkole?” a „czemu znowu nie odrobiłeś lekcji? Nie mam już do Ciebie siły!” lub „co w pracy?” a „nigdy niczego się nie można od Ciebie dowiedzieć. To co ty robisz w tej pracy?”

Wszystko to zwala się na twoją głowę i przygniata Cię tak, że masz ochotę rzucić to wszystko. Opadasz z sił, jesteś przemęczony nadmiarem obowiązków i negatywnych informacji. Nie ma się już z czego cieszyć. Nie chcesz tak żyć, ale nie za bardzo widzisz inne wyjście. Możesz się buntować, wściekać, ale to i tak nic nie pomoże, niczego to nie zmieni, nikt i tak ci nie pomoże, bo nikt tego nie widzi, a może tobie też to wszystko się tylko wydaje i inni mają rację mówiąc, że ci się po prostu nie chce i powinieneś wyjść do ludzi, wziąć się za siebie. Robi ci się coraz bardziej smutno, bo masz wrażenie, że już z nikim nie możesz o tym porozmawiać, bo nie zrozumieją. Poza tym to już nawet nie masz ochoty nic im tłumaczyć i potulnie przyjmujesz łatkę nieroba, niewdzięcznika, lenia i wielu innych, które już powoli przestają robić na tobie wrażenie, bo doskonale je znasz. Słyszałeś je przecież często prawda?

Frustruje cię fakt, że nawet nie umiesz się obronić. Jest ci siebie żal. Płaczesz sobie gdzieś ukradkiem nad swoim losem. Czasem płaczesz zupełnie bez wyraźnego powodu. Jest Ci tak przeraźliwie smutno, ale nie możesz tego pokazać, bo zaraz cię wyszydzą. Powiedzą „ciamajda” „mazepa” „mięczak” albo „non stop wyjesz, ogarnij się kobieto!”. Czujesz że energia rozsadza ci czaszkę, chcesz walić głową w ścianę, a nóż coś się w niej przestawi. Nie zgadzasz się na to, żeby tak było. Zadajesz sobie pytania „Dlaczego? Dlaczego ja? Skąd się to wzięło? Przecież nic takiego się nie stało? Czemu jestem taka słaba? Czemu się znowu użalam nad sobą?” Przegapiasz kolejne sygnały alarmowe, tłumacząc sobie, że to pewnie zmęczenie, bo miałam tyle na głowie ostatnio. Chcesz to odespać. Ale nie możesz… najpierw nie możesz zasnąć, a potem śpisz i śpisz, a sen nie daje Ci wypoczynku, bo co chwila się budzisz i kilkanaście godzin kisisz się w półśnie, myśląc, że tak naprawdę spałeś. W końcu wstajesz z łóżka i czujesz się tak samo wymięty jak skopane prześcieradło, na którym leżałeś. Zmęczenie jest coraz większe, a twoja energia coraz mniejsza. Inni komentują, że ileż można spać i skoro tyle śpisz to powinieneś tryskać energią. Masz tylko ochotę wystawić im środkowy palec spod kołdry i prosić (nie)grzecznie, by zajęli się sobą, a tobie dali spokój. Poranek cię dobija. „Po co znowu przyszedł ten cholerny dzień?! Znowu muszę wstawać, ogarniać się, choć nijak mi to idzie”. Może byś coś zjadł, ale za chwilę się rozmyślasz. Choćby była pełna lodówka jedzenia, podejdziesz do niej tylko po to, by uwiesić się na jej otwartych drzwiach i powiedzieć „nie mam na nic ochoty”. Nawet twoje ulubione potrawy, które przygotowuje zatroskana mama, smakują jak pospolite żarcie z jadalni dla ubogich. To, że za luźne spodnie lecą ci już z tyłka, wcale nie przekonuje cię do tego żeby jeść. Może ważysz już tyle co anorektyczka, ale co na to poradzisz, skoro nie możesz w siebie nic wcisnąć, bo żołądek masz skurczony. To chyba nie od tego, że nie jesz, to na pewno dlatego, że masz raka, wrzody żołądka, a może anemię. Ale czy kogoś to w ogóle obchodzi?

Kiedy mówisz sobie „po co to wszystko?” robi ci się jeszcze bardziej przykro, bo nie widzisz sensu, aby się starać. I tak nikt tego nie doceni. Stopniowo przestajesz odczuwać uczucia jako intensywne. Jest ci już wszystko jedno… Czy oglądasz komedię czy dramat, czy inni wokół ciebie się śmieją (…z ciebie?) czy złoszczą, czy dostałeś radosną nowinę czy smutną, jest ci jednakowo obojętnie. Czasem jak Ci się przypomni o tym, że jest Ci smutno to poleci kilka kropel, a inaczej możesz trwać w tym stanie niebytu przez całe dnie i nawet masz wrażenie, że jest w miarę ok, a depresja Cię nie dotyczy, bo przecież inni mają gorzej, a ty zwyczajnie tylko zamulasz. Pojawia się nicość, pustka. Stan kiedy możesz usiąść na kanapie i przez pół godziny ogniskować wzrok na nieskończoności, bo jest Ci tak akurat wygodnie. Nie ma wymagań, nie ma niewygód. Nie zauważasz nawet, że zdrętwiał Ci tyłek od tego siedzenia, bo kto by się tym przejął. Brakuje Ci koncentracji, skupienia na tym co ważne. Bo co tak naprawdę jest ważne? Chyba sam się w tym już gubisz…

Odcinasz się od życia, choć tak naprawdę nadal robisz te same czynności co do tej pory. Chodzisz do szkoły, ale z takim samym skutkiem jakbyś był nieobecny, bo nie pamiętasz o czym była lekcja, ani nawet co masz zadane na następny dzień. Chodzisz do pracy, ale nie wiesz nawet, który jest dzień tygodnia. Gotujesz zupę i gdyby nie to, że robisz ją już tysięczny raz i nie musisz się zastanawiać nad tym co do niej wrzucasz, pewnie ugotowałabyś zupę z kapci i doprawiła wszystko ziemią z kwiatków, gdyby tylko była pod ręką – efekt byłby ten sam – nie zrobiłoby to na Tobie szczególnego wrażenia. I tak tego nie będziesz jeść, bo wszystko smakuje bardzo podobnie, czyli nijak. Czasem masz przebłysk świadomości, np. sprawdzając datę ważności śmietany, na której widnieje data 07.02.2019 i myślisz „a to spoko, jeszcze zdatna” po czym kalendarz mówi Ci „Dzień dobry, dziś dwudziesty ósmy”, chcesz odpowiedzieć ze zdziwieniem „jak to?” ale na szybko improwizujesz jakieś krzywe napięcie na twarzy. I myślisz sobie, że nawet zawartości lodówki nie umiesz dopilnować…

Przez twój umysł przelewa się wiele dziwnych słów, zupełnie przypadkowo ze sobą związanych, a te, które są Ci akurat potrzebne chowają się gdzieś w zakamarkach. Nie masz ochoty bawić się ze smarkami w chowanego. Przecież w końcu i tak nie chciałaś nic sensownego powiedzieć. Spowolnienie ruchów na coś się jednak przydaje, bo musiałabyś dziwnie wyglądać z otwartą buzią w poszukiwaniu słów, ale nie zdążyłaś jej nawet otworzyć. Na pytanie „stało się coś?” zaczynasz przekopywać bazę danych w poszukiwaniu adekwatnej odpowiedzi, ale okazuje się, że niczego nie jesteś w stanie tam znaleźć. Sklecasz coś na poczekaniu i wychodzi taki mniej więcej komunikat: „Nieee. Jest dobrze. Chyba… Poradzę sobie. Jak zawsze. W sumie too… nie wiem. <unieś prawy kącik ust> <unieś lewy kącik ust>”. Podjęcie najprostszej decyzji sprawia Ci problem. Nie wiesz czy na kolację chcesz zjeść bułkę pszenną czy kukurydzianą. Nie wiesz czy obejrzeć w telewizji kolejny raz powtórkę serialu, czy może położyć się spać. Już nie mówiąc o bardziej ambitnych zadaniach i decyzjach, jak na przykład jakie studia wybrać po maturze i co potem zrobić ze sobą w życiu.

Nie pamiętasz już kiedy się ostatnio kąpałaś, bo dzień upływa za dniem tak szybko, a czasem tak wolno, że masz wrażenie, że upłynęło ich już co najmniej trzy. Nie jesteś w stanie zlokalizować gdzie są twoje rzeczy, w tym telefon. Nie jest on dla Ciebie już taki ważny, bo nawet na Instagramie czy Facebooku nie dzieje się nic wartego uwagi, chyba że zaczniesz obserwować depresyjne profile, które dadzą ci trochę otuchy, że nie jestem sam. A może właśnie to wirtualny lub wyimaginowany (wymyślony) świat staje się twoim ukojeniem, bo możesz w nim być kim tylko chcesz i nie masz ochoty z niego wracać do szarej rzeczywistości, gdzie nikt na ciebie nie czeka i nic dobrego się nie wydarza, a ty jesteś zwykłym, beznadziejnym człowieczkiem. Twój najwygodniejszy strój to piżama, a najlepszy przyjaciel telewizor czy alkohol. Czasem pokusisz się o tabletki nasenne, jeśli masz do nich dojścia. Robisz wszystko, by jakoś zasnąć i nie myśleć o tym, co kotłuje się w twojej głowie.

Twój ukochany bardzo się o ciebie martwi. Próbuje z tobą rozmawiać, ale ty nie wiesz jak wyrazić słowami coś co jest niewyrażalne. Może chcesz, by cię przytulił, ukoił twój ból, by pozwolił zasnąć w ramionach, głaszcząc cię po głowie. Aby był blisko, ale bezwarunkowo, żeby tylko niczego nie chciał w zamian. By objął, ale nie chciał niczego więcej. Nie masz ochoty na amory. Już nawet nie pamiętasz czym jest namiętność. Nie masz totalnie ochoty na seks i wszelkie wdzięki lubego wywołują w tobie lęk, złość, a może nawet obrzydzenie. Zamykasz się na bliskość. Już nie potrzebujesz zalotów, kontaktów z osobami, które ci się podobają czy są ci bliskie. Zachodzisz w głowę „jak taka osoba jak ja może się podobać? Jak można takie coś kochać?”. Nie w głowie ci strojenie się i malowanie jak na paradę w Rio i te wszystkie godowe tańce, gruchanie, flirciki i ploteczki.

Wracasz pamięcią do momentu, kiedy miałeś jakieś zainteresowania i twoje życie było dość radosne. Lubiłeś pływać, grać w piłkę, uczyć się, spędzać czas ze znajomymi. Co się z tym stało? Teraz odbierasz to wszystko jak przykry obowiązek, powinność. Musisz się do tego zmuszać. Może miałaś swoje pasje, np. świetnie gotowałaś lub śpiewałaś. Teraz nie masz ochoty na nic. Jedyne piosenki jakie cisną ci się na usta to te smutne, które opowiadają o tym, że życie tak naprawdę nie ma żadnego sensu. Zaczynasz w to wierzyć. Bo jak tak nie uważać, gdy nikt cię nie rozumie, zajmuje się tylko sobą, a ty tylko narzekasz, płaczesz, nic nie robisz. Zaczynasz czuć się jak ciężar. Nie tylko fizycznie, kiedy masz wrażenie, że ważysz tonę i czujesz się jak zawodnik sumo i flak jednocześnie. Zaczynasz rozmyślać o tym, jakby to było, gdybyś nie istniał. Uświadamiasz sobie, że byłoby ci lżej. Nie musiałabyś już tego wszystkiego czuć, znosić tych uwag, wyrzutów lub obojętności. Nie musiałabyś się już o nic troszczyć, niczym przejmować a presja by odpuściła. Napawa cię smutkiem myśl, że innym też będzie lżej bez ciebie. Masz tego już po prostu dosyć. Może czasem przyjdzie ci do głowy przebłysk, że może pójdę na spacer i już z niego nie wrócę, bo rzucę się z mostu lub pod pociąg. Wyrywa cię z tych wyobrażeń to, że twój pogrzeb dla innych też będzie obciążeniem i chyba jednak nie chcesz robić innym problemów i dostarczać smutków i cierpień. Wystarczy, że ty cierpisz. Ale jakby śmierć ci się przydarzyła tak zupełnie przypadkiem, wcale nie byłoby to dla ciebie takie przerażające i mógłbyś w końcu odetchnąć z ulgą.


Rozumiesz już Drogi Czytelniku, że depresja to problem, który znajduje się bardzo głęboko i to co widać, czyli zachowanie, to jedynie wierzchołek góry, która skryta jest wewnątrz danej osoby? Ty widzisz tylko to, że ktoś jest smutny, marudzi, nie słucha tego co się do niego mówi, nie wypełnia swoich obowiązków, jest jakiś spowolniały, nie wychodzi z domu, ma gorsze oceny. Czy nadal uważasz, że słowa „weź się w garść” „zacznij coś robić” „wyjdź do ludzi” są w stanie pomóc? Osoba doskonale to wie, że powinna się ogarnąć, ale jest to ponad jej siły. Jest to dla niej tak abstrakcyjne, jak polecenie, by zbudowała jakiś system mechatroniczny lub napisała sonet, kompletnie nie wiedząc jak się za to zabrać ani czym to dokładnie jest. Bo co znaczy „ogarnąć się”? Często wypowiadamy takie słowa do osoby cierpiącej w momencie, gdy jej choroba jest już w wyższym stanie zaawansowania. Tych pierwszych objawów nie zauważamy, bo zmiana jest stopniowa. Dlatego powiedzenie „weź się w garść” jest tak samo nieefektywne jak podanie komuś choremu na zapalenie płuc naparu z lipy, jako jedynego sposobu leczenia. Na tym etapie to już nie pomoże, a jedynie pogarsza sprawę. O czym możesz przeczytać w innym moim wpisie: Jak nie pomagać osobie z depresją?

To są przykładowe odczucia i myśli osoby w depresji, na różnych poziomach głębokości tego zaburzenia. Chory nie musi mieć ich wszystkich i nie muszą być one bardzo nasilone. Jeśli jesteś osobą, którą ten opis bardzo dotyczy, mam nadzieję, że zrozumiałeś że z tym problemem nie jesteś sam i nie musisz tak żyć. To jest nieprawidłowy stan. Odważ się powiedzieć o tym komuś zaufanemu, np. mamie, tacie, babci, siostrze, córce, przyjaciółce, kumplowi. Jeśli jesteś uczniem, pójdź do wychowawcy, pedagoga lub psychologa szkolnego lub nauczyciela, do którego masz największe zaufanie. Wiem, że nie jest to łatwe, ale warto zrobić ten krok. Mnie moja sytuacja do tego zmusiła, nie mogłam już znieść tego stanu. Nie wiedziałam gdzie szukać pomocy, bo o problemach natury psychicznej czy w relacjach z innymi nie mówi się w szkole. Kierowałam się intuicją. Najpierw przyznałam się chłopakowi, że mam taki problem. On powiedział o tym swojej mamie. W tym czasie byłam u lekarza na bilansie. Lekarka zaniepokoiła się tym, że boli mnie brzuch i po rozmowie doszła do wniosku, że wystawi mi skierowanie do poradni psychologicznej, ale ja nie bardzo wiedziałam co mam z tym zrobić. Poszłam z tym do pani pedagog w szkole prosząc o rozmowę z panią psycholog, która była nieobecna. Pani pedagog skierowała mnie do konkretnego miejsca, tłumacząc jak będzie odbywał się cały proces. Przeraziłam się, kiedy usłyszałam że muszę iść do psychiatry, ale pani pedagog mi wytłumaczyła, że psychiatra jest lekarzem, którego można przyrównać do lekarza rodzinnego, który zajmuje się wstępnym rozpoznaniem choroby ciała, a psychiatra rozpoznaje nieprawidłowości natury psychicznej i decyduje jakie leczenie wdrożyć. Mama mojego chłopaka umówiła mnie do tej poradni na wizytę. Poszłam tam chyba w jej asyście, ale tego nie pamiętam dokładnie, bo moja uwaga była bardziej skupiona na tym, że „idę do psychiatry. Boże, ja idę do psychiatry! Co ja mam jej powiedzieć?”. I tak właśnie zaczęła się moja przygoda z psychologią. Oczywiście, byłam pełna obaw. Ciągle myślałam o tym, co powiedzą inni. Co rodzice na to, co na to moje koleżanki i koledzy z klasy, którzy mieszkali na tym samym osiedlu, a poradnia była wśród bloków, gdzie nie raz widywałam ich po szkole. „A co jak mnie zobaczą jak tam będę wchodzić lub stamtąd wychodzić?”. Z perspektywy czasu już wiem, że to było głupie, bo kiedy zajęłam się psychologią bardziej zawodowo dzięki studiom i zaczęłam prowadzić bloga, wiele osób otworzyło się i odważyło się przyznać, że też mają lub mieli problem. Nie tylko ja byłam tą „dziwną”. Ale wtedy tego nie wiedziałam. Teraz wiem, że problemy psychiczne, emocjonalne dotyczą naprawdę wielu ludzi. Nie ma sensu się tego wstydzić, a warto sięgnąć po pomoc. Kochani, uwierzcie mi, że gdy Wy nie wyciągniecie ręki po pomoc, tej pomocy nie otrzymacie. Inni mogą nie zauważyć, nie rozumieć, bagatelizować. Odpowiedzialność spoczywa na nas, chorujących. Jeśli sami przed sobą nie przyznamy, że potrzebujemy pomocy, to procesu leczenia nie będzie. Nikt za nas tego nie zrobi. Pierwszy krok, często zapoczątkowuje całą lawinę dobrych okoliczności. Jest to cholernie trudne, ale da się. Da się zrobić ten pierwszy krok nawet mając naście lat i nie mając żadnej wiedzy na temat chorób psychicznych. A o tym jak przygotować się do pierwszej wizyty u psychologa dowiesz się stąd: Idę do psychologa, czego się spodziewać? Czyli o tym, jak wygląda pierwsze spotkanie z psychologiem.

Mam szczerą nadzieję, że ten tekst zmienił choć trochę Wasze postrzeganie siebie czy innych osób i uwrażliwił Was na trudne przeżycia z jakimi zmagają się osoby z depresją.

2 thoughts on “Witaj w depresyjnym świecie.

  1. Witaj. Znalazłam Twój blog w wyszukiwarce. Jest mi niezmiernie miło gościć na twojej stronie. Niestety Depresja to najczęstsza choroba XXI wieku. I prędzej czy później każdy człowiek zaczyna się zastanawiać nad swoim życiem. Wiem to sama po sobie. ”Uciekłam” z Polski żeby sobie poprawić życie ale jest jeszcze gorzej

    1. Bardzo się cieszę, że do mnie trafiłaś 😊 Masz rację, że depresja jest jedną z najczęstszych chorób i od problematyki depresji nie można uciekać, bo zbyt wielu ludzi to dotyczy. Każdy z nas boryka się z wieloma trudnościami, dlatego uważam, że warto o tym pisać i warto się zastanawiać nad własnym życiem. Jest to trudne, bo dochodzimy czasem do bolesnych wniosków. Czasami spadamy z deszczu pod rynnę. Jednak zmiany na lepsze wymagają takiej refleksji i dużego wysiłku. Co najważniejsze to świadomość, że jest ratunek od tego przykrego stanu 😉 Życzę wszystkiego dobrego, wysyłam dużo wsparcia i dziękuję za komentarz 😊

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *