Doświadczyłam w swoim życiu już wielu sztormów. Niektóre trudności były spowodowane niskimi uderzającymi o moją burtę falami, na tyle częstymi, by zachwiać moją równowagę i ostatecznie wywrócić moje życie do góry nogami. Inne nadciągnęły nie wiadomo skąd i kiedy, zupełnie bez ostrzeżenia, porywając w jakąś bezduszną otchłań. Chodziłam po świecie zbierając różne przykrości jak w worek. I wiesz co? Nie polecam. Po pewnym czasie moje życie było tak ciężkie, że trudno było mi unieść głowę z poduszki. Byłam osobą bardzo emocjonalną, lecz nie miałam przestrzeni na, to by uzewnętrzniać to co czuję.
Dlatego wszystkim jak mantrę będę powtarzać: Daj sobie przestrzeń na odczuwanie i przeżywanie, jeśli tylko tego potrzebujesz. Chcesz płakać – płacz. Chcesz krzyczeć – krzycz. Uzewnętrznianie emocji jest właściwe i uznawane jest za jedno ze strategii radzenia sobie z problemami (więcej na ten temat tu: Jak sobie radzić z problemami?).
Ja dowiedziałam się tego będąc na moim dnie od pani psycholog, która pomagała mi się uporać z tym co sobie skrzętnie uzbierałam. Do tej pory mam tak, że kiedy nagromadzą się we mnie napięcia dnia codziennego czy przyjdzie jakiś bardzo trudny, wymagający dla mnie czas, potrzebuję czasu, by do mnie dotarło, że coś się dzieje i wymaga to mojej uwagi. W zależności od sytuacji zajmuje to różną ilość czasu. Czasem potrafię jeszcze długo funkcjonować spychając myślenie na dalszy plan, a czasem uderza we mnie dość szybko. Potem następuje kryzys emocjonalny i motywacyjny. I ja to akceptuję. Nie jest mi to na rękę, nie jest mi z tym wygodnie, nie lubię tego, nie zgadzam się na to, by to do mnie wracało, ale kiedy już przyjdzie taki stan obniżonego nastroju, biorę go takim jaki jest. Nie wypieram, nie walczę, nie odwracam się od tego zajmując się na siłę czymś innym. Tym różni się akceptacja od aprobaty. Wierzę, że jest w tym jakiś sens, stoi za tym jakaś przyczyna.
Najczęściej taki kryzys woła do nas: „Hej! Zapomniałaś zadbać o siebie. Ja jestem po to, by Ci przypomnieć o Twoich potrzebach. Przełączam Cię na tryb nieosiągalny dla innych.” Każdy epizod jest inny i niesie ze sobą inne symptomy. Zmusza nas do zastanowienia się nad tym co jest dla nas ważne i w którym momencie przegięliśmy, biorąc na siebie zbyt dużo, czy to obowiązków czy słów innych na nasz temat.
Często jest tak, że doskonale wiemy, że kiedy dopada nas infekcja, mamy prawo czuć się źle, jesteśmy zmęczeni, ospali, obolali, rozdrażnieni itp. Ale kiedy nasza psychika jest „zainfekowana”, bo złapaliśmy „wirusa przeciążenia” lub „wirusa CLP” (Co Ludzie Powiedzą), niekoniecznie pozwalamy sobie na „wychorowanie”, a przecież tak samo mamy prawo czuć się gorzej. Możemy być ospali, osowiali, smutni, nieskoncentrowani na tym co na zewnątrz, apatyczni. Tak psychika broni się przed kolejnymi wstrząsami. Tak jak infekcję trzeba wyleżeć, tak i stan obniżonego nastroju. Zwolnijmy tempo, odłóżmy część obowiązków na inny czas lub poprośmy innych o pomoc. Dajmy sobie kilka dni na regenerację. Siły psychiczne też muszą mieć czas, by się naładować i wzmocnić.
W czasie dużego kryzysu izoluję się i płaczę. Uważam, że nie jest to wstyd. Podczas terapii zrozumiałam, że wrażliwość to nie jest moje przekleństwo lecz dar. Wcześniej traktowałam ją jak intruza. Walczyłam, by to z siebie wykorzenić. Bezskutecznie. Myślałam, że ludzie tylko czekają by zranić kogoś, kto pokaże swoją wrażliwość i podzieli się swoim wnętrzem. Moje myślenie się zmieniło, bo nie miałam już sił chować się za przebraniem. Najpierw pozwoliłam sobie na odczuwanie i uzewnętrznianie emocji. Spuściłam parę, odkopałam to co mnie uwierało.
Ty też możesz tak zrobić, jeśli tego potrzebujesz. Odkop swoje czarne skarby, które dają o sobie znać, kiedy na życiowej drodze pojawią się wyboje. . To zmieni Twoje postrzeganie sytuacji obecnej. Będzie Ci przez to dużo lżej.
Wrażliwość to nie tylko uzewnętrznianie emocji, jak się większości kojarzy. Dzięki niej lepiej rozumiem świat i innych ludzi. Potrafię obrać inny punkt widzenia. Nie oceniam pochopnie, staram się dawać wsparcie tym, którzy tego potrzebują i są gotowi je przyjąć. Po pewnym czasie naszła mnie refleksja: dlaczego by nie dawać wsparcia samemu sobie? Wsparcie to nie udzielanie rad i pocieszanie w stylu „będzie dobrze” wsparcie to obecność w tym co jest, nawet jak jest źle. Dlatego nie uciekaj. Bądź.
Kiedy zainwestuję jeden dzień w obniżony nastrój, czyli pozwolę sobie poleżeć, popłakać, porozmyślać nad tym jakie to wszystko jest trudne, głupie, bez sensu (tak, od tego nie uciekniemy w trudnej chwili, ważne, by się temu nie poddawać bezwiednie i nie wchodzić za głęboko), następnego dnia czuję się znacznie lepiej, lżej.
Oczywiście czas uzależniony jest od intensywności przeżyć i trudności problemu, który przed nami stoi i doświadczenia w przeżywaniu trudności, a raczej pozwalaniu sobie na to, by czuć się od czasu do czasu nie w formie, bo to jest coś zupełnie naturalnego dla człowieka, a coś czego musimy się na nowo stopniowo uczyć, kiedy przez wiele lat nie dopuszczaliśmy do siebie takiej możliwości. To nie działa na pstryknięcie palcami. Bardzo mi przykro, też bym sobie życzyła żeby tak było. To co było zaniedbywane przez długi czas, wymaga równie długiego czasu, by to naprawić. Ale może dzięki temu szanujemy swoje życie psychiczne bardziej? Najczęściej po fakcie, ale nigdy nie jest za późno by ulepszyć swoje życie 😉
U mnie właśnie po wyrzuceniu napięcia, następuje faza mobilizacji. Jestem gotowa by działać, stawić czoła problemowi i wypełniać swoje obowiązki, te najważniejsze, nie wszystkie na raz. Stopniowo, powoli, wybierając coś łatwiejszego na rozruch. Oczywiście nadal odczuwam różne emocje, sygnały z ciała, wędrujące po głowie przeróżne myśli. Tak jest i już.
Nie da się całkowicie odsunąć emocji i myśli na bok. One zawsze gdzieś nam towarzyszą. Ale nie miejmy ich za wrogów lecz przyjaciół, którzy pomagają nam funkcjonować, dbają o to co teraz jest dla nas najważniejsze (o funkcjach emocji z teoretycznego punktu widzenia pisałam tu).
Kiedy już wykaraskamy się z nagromadzonych codziennie stresów, zadbajmy o to, by każdego dnia robić coś, co nas odpręża. Choć przez chwilę. Idealne byłoby spędzanie czasu z przyjaciółmi czy uprawianie sportu lub innej aktywności fizycznej, które skutecznie rozładowują napięcia.
Ja postanowiłam sobie, że kiedy nastąpią trudne dla mnie momenty nie zrezygnuję z zajęć jogi, bo nie dość że one same w sobie są terapeutyczne, to każde wyjście z domu nie pozwala mi zbyt długo tkwić w stanie przygnębienia i przypomina, że świat na mnie czeka i nie zamykam się przed nim w czterech ścianach. Bo wyjście do ludzi po dłuższym czasie jest jeszcze trudniejsze.
Pozdrawiam,
Julia!