PsychoInspiracja skończyła pierwszy rok! Podsumowanie: misja życiowa i ambicja, terapia i kryzys, wdzięczność.

1. rocznica Psychoinspiracja

Jak to się zaczęło i jak zmieniała się PsychoInspiracja przez ten rok?

Kilka lat temu w Sylwestra (gdy jeszcze nie studiowałam psychologii) jako życzenie noworoczne pomyślałam sobie: „chcę być dla innych inspiracją, wzorem dobrego życia. To będzie moja misja życiowa.” Nie zastanawiałam się nad tym czy to możliwe ani jak tego dokonam. Po prostu poczułam w sobie taką potrzebę. Stopniowo zupełnie nieświadomie zaczęłam się przybliżać do tego co sobie założyłam.

Dokładnie rok temu założyłam bloga. Zostałam do tego namówiona przez moją nauczycielkę jogi, która dostrzegła we mnie potencjał. Przekonała mnie, że mam już sporo wiedzy, wartościowe i ciekawe doświadczenia życiowe, mądre przemyślenia. Postanowiłam spróbować, bo zawsze chciałam dzielić się wiedzą z innymi. Założyłam sobie na samym początku, że moje wpisy będą niosły za sobą jakąś wiedzę psychologiczną i skłaniały do refleksji przez zawarte w nich przykłady i opisy moich (i nie tylko) doświadczeń. Myślę, że jest to najbardziej użytkowa forma jaką można ofiarować czytelnikom zainteresowanym psychologią, bo podręczniki akademickie nie są jakimiś księgami zakazanymi – można je sobie kupić i przeczytać, a suchą wiedzę może nam podać równie dobrze wikipedia.pl czy inne strony internetowe, których każdego dnia pojawia się coraz więcej. A w końcu jest to blog osobisty i równocześnie psychologiczny – o nauce, która szczególnie zainteresowana jest człowiekiem: jego aktualnym funkcjonowaniem, historią życiową i wizją lepszej jakości życia, więc dlaczego by nie bazować na osobistych doświadczeniach?

Na samym początku chciałam opisać wszystko co wydało mi się najbardziej ciekawe w moim programie studiów. Jednak z czasem zaczęłam pisać o tym co podpowiada mi moje serce, co jest mi szczególnie bliskie i o tym co w pewnym sensie dzieje się w danym momencie w moim życiu. Muszę przyznać, że po roku nadal nie mogę wyjść z podziwu jak wymyślona w 3 minuty nazwa PschoInspiracja tak bardzo odzwierciedla mnie i to co robię w życiu.

Gdy sama zaczęłam doświadczać trudności, naturalnie zaczęłam pisać o nich więcej, bo poczułam, że mamy bardzo małe społeczne przyzwolenie na okazywanie emocji, szczególnie smutku. Płacz czy rozmowa na temat trudności są niesłusznie postrzegane jako słabość, a świadomość ludzi na temat kryzysów psychicznych, zaburzeń lękowych i depresji jest bardzo niska, mimo że są to trudności dotykające coraz większą liczbę ludzi. Nic dziwnego, że osoby doświadczające zaburzeń natury psychicznej cierpią w samotności, bo mało kto wie jak im w tej sytuacji pomóc, otoczenie nie chce brać na siebie odpowiedzialności (z różnych względów), a zgłoszenie się po profesjonalną pomoc jest stygmatyzujące i zbyt kosztowne finansowo i emocjonalnie. Teraz szczerze mogę się przyznać do tego, że był to wyraz także mojej własnej autoterapii, w której sama siebie chciałam przekonać, że w porządku jest czuć się nie w porządku, że nie wszystko musi być super, że nie zawsze muszę się uśmiechać i udawać, że nic się nie stało. Wielu z nas ma tendencje do zgrywania bohatera i zachowywać się jak Zosia-Samosia. Ja jestem tego dobrym przykładem. Ale na usprawiedliwienie i złagodzenie tego negatywnego wydźwięku napiszę, że zawsze jest tego jakaś przyczyna, to nie bierze się ot tak, a jest nam wpajane przez rodzinę i społeczeństwo, które na każdy problem ma tę samą receptę: „weź się w garść i nie narzekaj, bo inni mają gorzej”. Rozczulanie się nad sobą i zwierzanie się innym jest passe w dzisiejszym indywidualistycznym świecie, gdzie liczy się produktywność. Gdy zaczęłam więcej pisać na temat kryzysów psychicznych i wplatać tam elementy własnej historii, zauważyłam dużo większe zainteresowanie tym tematem, wpisy dotyczące depresji miały więcej wejść, pojawiło się wiele pytań, próśb i nieśmiałych aktów otworzenia się i przyznania, że „też mam problem”. Wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo jest nam to potrzebne. I mi i Tobie, abyśmy stopniowo, coraz bardziej otwarcie mówili o tym, co czujemy i czego doświadczamy. Jestem przykładem na to, że studia psychologiczne nie pełnią funkcji protekcyjnej, a raczej mogą jeszcze bardziej w życiu namieszać. No cóż, potwierdzam też stereotyp, że psycholog też miał wcześniej coś z głową 😉, ale każdy psycholog jest o to posądzany. Broni mnie jednak to, że nikt Cię lepiej nie przeprowadzi przez to bagno niż ktoś, kto nauczył się pływać w tym szlamie.

Co dalej z blogiem?

Mam mnóstwo pomysłów w zanadrzu. Moje plany na wpisy sięgają 130 tematów a ich ilość ciągle rośnie. Nieustannie coś czytam (literaturę obowiązkową na studia czy książki lub artykuły, by dowiedzieć się czegoś więcej) i chętnie wracam do tego czego już się nauczyłam, by ubrać to w pomysł na przekazanie Wam tego co już wiem. Niemal codziennie otrzymuję od życia inspirację do stworzenia czegoś użytecznego dla Was czy dla samej siebie – bo ja również ciągle się uczę. Nie zawsze jednak ze względów organizacyjnych udaje mi się coś dla Was napisać, bo moje zasoby energetyczne nie są nieskończone. Mam dużo planów także poza prowadzeniem bloga, np. pomysły na pracę magisterską, które moja promotorka określa jako ciekawe, ale bardzo trudne. Tak, jestem ambitna, jestem pracowita i zdeterminowana. Oczywiście nadmierna ambicja nie jest do końca dobra (przypominam wpis: Choroby XXI wieku cz. 3. NADMIERNA AMBICJA, PRESJA I ZNIECHĘCENIE), mam tego świadomość, jednak wolę dawać z siebie dużo i coś wartościowego po sobie pozostawić. Mam wiele pasji, dużo nadziei na to, że uda mi się zrealizować moje plany i wielką satysfakcję z tego, co już wypracowałam. Z ogromną empatią obserwuję otaczających mnie ludzi i refleksyjnie podchodzę do własnego życia, jestem wdzięczna za to co mam i za tych, którzy są obok mnie. I mam nieskromną chęć tym wszystkim Was zarazić.

Nie będę się jednak deklarować na żadne wpisy, bo zauważyłam, że u mnie się to kompletnie nie sprawdza, gdyż teksty tworzę pod wpływem chwili o tym, co w danym momencie uważam za ważne i poniekąd o tym, czego sama potrzebuję. Trzymam się zasady Carla Rogersa, że w pracy psychologicznej (terapeutycznej) należy być empatycznym, akceptującym i (przede wszystkim) autentycznym. Wiem, że jakiś czas temu obiecałam Wam serię wpisów na temat postaw rodzicielskich i tego jak przebaczyć swoim rodzicom. Została mi do opisania ostatnia z niekorzystnych postaw – nadopiekuńcza. Utknęłam w martwym punkcie, bo nie będę Wam ściemniać, że wiem, jak to jest mieć nadopiekuńczych rodziców. Z poprzednich wpisów (tego i tego) wiecie, że daleko moim rodzicom do tego, dlatego muszę się do tego wpisu lepiej przygotować. Tak samo wpis o tym jak przebaczyć swoim rodzicom muszę przełożyć na inny czas, gdyż wydostałam z siebie coś, co zakopywałam przez długi czas, żyjąc w obłudzie, że to przepracowałam. Z pokorą przyznaję, że nie jestem gotowa, by coś takiego napisać. Problemy dzieciństwa są zbyt zakorzenione w mojej psychice, bym mogła szczerze powiedzieć, że rodzicom przebaczyłam. Postanowiłam więc zdjąć z siebie presję. Chcę pisać tylko wtedy i tylko to, na co jestem gotowa i czego jestem pewna, nawet jeśli wpis ukaże się po trzech miesiącach. Wiem, że to wbrew zaleceniom speców od rozkręcania bloga. Trudno, ja się cieszę z tego co mam i z tych ludzi, którzy ze mną są mimo tej nieregularności publikacji.

To co mogę Wam zdradzić to ogólne obszary, którymi chciałabym się zajmować. Zrozumiałam, że najbardziej użyteczne jest pisanie o przezwyciężaniu trudności, a więc chcę kontynuować wtajemniczanie Was w depresję, zaburzenia lękowe, kryzysy psychiczne i emocjonalne, czy zjawisko traumy. Chciałabym też przemycać więcej mojej fascynacji do pracy z ciałem i jogi, które mogą być dobrym uzupełnieniem klasycznej psychoterapii mówionej. Dodatkowo ważne abym poruszała też tematykę budowania i utrzymywania relacji, bo to głównie ludzie są naszym największym zasobem w radzeniu sobie z trudnościami. Także wzorce wychowawcze nie są bez znaczenia na nasze zdrowie psychiczne i późniejsze funkcjonowanie, więc poruszanie tematów wychowawczych uważam za bardzo ważne dla obecnych i przyszłych rodziców. Dodatkowo od czasu do czasu podzielę się z Wami jakimś tekstem o rozwoju osobistym, czyli tym co funkcjonuje względnie dobrze, ale może działać jeszcze lepiej, czy o tym, co potencjalnie w odpowiednich warunkach może grozić kryzysem psychicznym.

Zmiany życiowe: stare i nowe doświadczenia.

Przez jakiś czas nie udzielałam się na blogu, ograniczyłam publikacje w mediach społecznościowych. Byłam zapracowana, bo na raz nałożyło się wiele spraw m.in. sesja na studiach, praktyki studenckie. Jednak głównym powodem mojego milczenia była niemoc. Nie miałam sił i mocy, by stworzyć coś mądrego. Nie miałam ochoty, bo straciłam nadzieję i poczucie sensu a myślałam tylko o tym jak żałosne jest uzewnętrznianie się. Poddałam w wątpliwość moją misję. Zamknęłam się w sobie, bo nie byłam już w stanie dbać o wszystko, co na siebie wzięłam.

Zaczynając historię od początku:

Od naprawdę długiego czasu miałam przeczucie, że coś z moim ciałem jest nie tak. Miałam wiele różnych dolegliwości, które nie składały się na żadną uznaną jednostkę chorobową. I wszystko to było zrzucane na barki stresu. Postanowiłam więc udać się do fizjoterapeutki i tak rozpoczęła się moja trudna przygoda z fizjoterapią, podczas której uświadomiłam sobie, że wszystkie dolegliwości są ze sobą bardzo logicznie powiązane i nie są rządzone jakąś czarną mocą, lecz mądrością naszego ciała. Ci wspaniali ludzie profesjonalnie zajmujący się pomaganiem, zaczęli otwierać mi oczy. Zupełnie nieświadomie pozwoliłam na to, by dokopali się do najbardziej wrażliwych miejsc mojego funkcjonowania. Niepostrzeżenie wróciły wszystkie moje traumy i trudności jakie skutecznie przez całe życie upychałam w sobie, czego też nie byłam świadoma. Myślałam, że super sobie ze wszystkim sama poradziłam, że nic mnie już nie rusza. To się nazywa wyparcie. Pod wpływem pracy z fizjoterapeutą zdekompensowałam się, czyli załamały się moje zdolności adaptacji do trudności, musiałam się wycofać z pewnych aktywności, bo nie daję rady im sprostać. Wróciłam na moment do starych sposobów (nie)radzenia sobie (alienacja, izolacja, samokrytyka czy nawet autoagresja), ale szybko wyłapałam, że to zmierza w złą stronę, czas to przerwać i pozwolić na to, by ktoś pomógł mi zająć się powracającymi objawami lękowymi i depresyjnymi. Rozpoczęłam długoterminową psychoterapię. Zrobiłam tysiąc kroków w tył. Cofnęłam się do czasów, gdy zaznawałam wielu krzywd po to, by poczuć wszytko to, czego nie mogłam wtedy przeżyć. Psychoterapia to bardzo bolesny proces, w którym uświadomiłam sobie jak bardzo cierpiałam i jak mało miałam zasobów, by sobie z tym radzić. Teraz jest inaczej. Jestem samoświadoma, dużo dostrzegam, nie poddaję się, gdy jest trudno, podejmuję działanie kombinując jak to przezwyciężyć, mam cudownych przyjaciół i sztab ludzi, którzy gotowi są mi pomóc. Grunt to dać sobie pomóc, przyjąć wsparcie a nie jest to takie łatwe jak mogłoby się wydawać.

Cieszę się, że tego doświadczam. Widzę, jak terapia wygląda od kuchni. Fajne są te spotkania psychoterapeutki i pacjentki „pół-terapeuty”, psycholog i studentki psychologii, fizjoterapeuty zainteresowanego psychiką i studentki psychologii zajaranej fizjoterapią. Czuję z jakimi problemami i z jak dużym dyskomfortem mierzy się w gabinecie pacjent. Jakie dylematy może mieć w głowie, ile trudności może sprawiać mu otworzenie się i opowiedzenie czegoś o sobie. Widzę, jak fizjoterapia jest poruszeniem różnych struktur mięśniowo-powięziowo-stawowo-kostnych i jak przez układ nerwowy dotyka ludzkiej psychiki wywołując nieprawdopodobne reakcje, którym niestety nie tak łatwo jest się poddać. A psychoterapia jest kłębkiem nieustrukturyzowanych doświadczeń, ogromnym chaosem myśli i emocji. Zauważam jak szybko zmieniają się wątki mojej wypowiedzi i wszystkie prowadzą do domu. Dostrzegam to, jak dużo już wiem na temat psychologii mówiąc sobie, że „doświadczam dysonansu poznawczego, bo…” „to klasyczny przykład przeniesienia” „niesamowite, że freudowskie wyparcie trudnych doświadczeń naprawdę istnieje” „to są jakieś straszne obsesje i nadinterpretacje, wiem, ale nie umiem się od tego uwolnić” „czy przypadkiem moje drapanie się nie jest kompulsją?” „nie jest dobrze – pojawiają mi się myśli rezygnacyjne” „kurde, czuję, że dostaję paniki!” (oczywiście czasami lepiej jest nie wiedzieć, bo nadmiar wiedzy szkodzi). Fajnie jest też doświadczyć na sobie terapii, kiedy terapeutka przeprowadza wstępną rozmowę zgodnie z założeniami, których uczą nas na studiach. I nie jest to scenka do przećwiczenia na zajęciach warsztatowych tylko prawdziwy kontakt terapeuty i pacjenta. Trudny, wymagający, naznaczony bólem konfrontacji z prawdą, okupiony łzami i poczuciem żalu, ale i bezradności, bo wiem, jak powinno być, a ciągle coś mnie powstrzymuje przed tym, by to osiągnąć. Myślę, że będę jeszcze wracać do tego tematu, bo to bardzo ważna część mojego funkcjonowania i potężny kawałek wiedzy o psychice człowieka.

Konfrontacja z własnymi doświadczeniami przyniosła mi wiele zmian. Zostałam zmuszona do poukładania wszystkiego od nowa, co jest przeraźliwie trudne, zupełnie tak, jakby ktoś rozrzucił przede mną roztrzaskane lustro i kazał mi je ułożyć gołymi rękoma, gdy co chwilę boleśnie się kaleczę, a na dodatek wymieszał te odłamki ze śmieciami, którym muszę się przyglądać, czy chcę je dalej za sobą ciągnąć w życiu. Muszę znów określić kim jestem i czego chcę. Nagle pojawiło się w mojej głowie tyle dylematów, tyle wątpliwości. Zaczęłam kwestionować wszystkie decyzje jakie podjęłam i na nowo je analizuję. Już nie wiem co jest właściwe. Nie wiem czy to dobrze, że założyłam bloga, nie wiem, czy wybrałam właściwą specjalność na studiach, nie wiem czy we właściwym miejscu odbywam praktyki studenckie, nie wiem czy na pewno chcę mieszkać tu, gdzie mieszkam, czy na pewno otaczam się właściwymi ludźmi. Czuję, że szykuje się dużo zmian okupionych trudnymi decyzjami. Wiem, że jest to konieczne i chcę, żeby to się zadziało, bo potem moje życie się ustabilizuje i będę mogła realizować potencjał, który mam w sobie. Chcę Wam przez to przekazać, że psychoterapia i zmiany w życiu są bardzo trudne, ale warto je podjąć.

Dziękuję!

Przez ostatni rok wiele się w moim życiu zmieniło, bo sama zaczęłam się zmieniać. Blog pozwolił mi się otworzyć, nabrać więcej śmiałości w kreowaniu takiego życia jakie chcę mieć. Zaczęłam się więcej uśmiechać, nawiązywać kontakty i rozmawiać z ciekawymi ludźmi, udzielać na studiach zadając pytania i odpowiadając na postawione dylematy. Z życia zaczęłam czerpać garściami wychodząc nie raz ze swojej strefy komfortu. Stopniowo coraz więcej ludzi zauważało moją działalność i szczerze ją doceniało, mówiąc mi, że lubią czytać o tym, o czym piszę a nawet wchodząc w dyskusję nad tym, co opublikowałam. To niezwykle motywuje do dalszej pracy. Pracy zgodnej z moimi wartościami i potrzebami, całkowicie na moich zasadach. Cudownie, gdy jest to doceniane przez innych, do których kieruję swoje słowa. Muszę Wam się jeszcze pochwalić, że otrzymałam nawet jedną propozycję pracy i jedną propozycję współpracy z inną blogerką.

Może się wydawać, że nie osiągnęłam żadnego blogowego sukcesu, bo nie mam milionów lajków, tysięcy obserwujących i setek czytelników. Mam za to małe, cierpliwe, wierne i wdzięczne grono osób. Mam ludzi – a nie wirtualne przejawy istnienia jakichś człowiekopodobnych istot czy botów. Jestem Wam ogromnie wdzięczna, bo uświadomiłam sobie, że tych wszystkich Was, którzy wyrazili chęć obserwowania mojej działalności nie byłabym w stanie ugościć na domówce, a musiałabym zarezerwować dużą salę bankietową, a to już dla mnie duży sukces 😀 Ponadto prawie każdy mój wpis i post na Facebooku czy Instagramie spotkał się z pozytywnym odzewem i co szczególnie dla mnie ważne, pojawiały się inspirujące rozmowy na tej podstawie. Dziękuję za to, że jesteście i chcecie korzystać z tego co Wam daję.

Koleżanki po fachu uprzedzały mnie, że na popularność bloga trzeba poczekać uzbrajając się w duże pokłady determinacji, cierpliwości i motywacji. A mój mąż uspokaja mnie podsuwając jakieś medialne nowinki o tym, że teraz coraz trudniej się wybić, bo jest coraz więcej stron, blogów, profili w mediach społecznościowych a zasięgi postów są ucinane na potęgę i trafiają średnio do 4% naszych znajomych. Szczerze powiedziawszy nie zależy mi na jakimś dużym fejmie, bo popularność to zbyt duża presja, zbyt wiele wymagań, za dużo oczekiwań. Po co mi to? Taak, w ten właśnie sposób walczę z porównywaniem się do innych, wyścigiem po oznaczenia i prestiż, czy narzuconymi konformistycznie potrzebami bycia kimś w internetach. Dziękuję tym, którzy stoją na straży mojego dobrego samopoczucia i przypominają mi o tym, po co właściwie to robię.

Stare mądre przysłowie mówi, że przyjaciół poznajemy w biedzie. Mój kryzys pomógł mi dostrzec, kto jest moim prawdziwym przyjacielem, kto jest w stanie zaoferować mi swą obecność, pomocną dłoń i mądrą radę, przyjąć na noc pod swój dach, kiedy targają mną trudne rozterki, a kiedy emocje biorą górę z troskliwością oferuje mi swój koc i chusteczki oraz empatyczne uszy. Potrafi przemówić mi do rozsądku, kiedy słyszy jak obsesyjny i krzywdzący dialog pojawia się w mojej głowie. Kiedy po raz tysięczny z niewyobrażalną cierpliwością mówi mi „nie jesteś dla mnie obciążeniem, już nie wiem jak mam cię przekonać, że jesteś dla mnie bardzo ważna, a to co mówisz jest dla mnie bardzo ciekawe, daje mi inną perspektywę, rozwija moje myślenie i rozumienie życia”. Widzę, że mam kogoś wyjątkowego, kto spojrzy na mnie, usiądzie obok i powie „słucham cię” nie dając się nabrać na to, że nic się nie dzieje i wszystko jest ok albo tak do dupy, że szkoda gadać, a jednak potrafi empatycznymi mocami zachęcić mnie do opowiedzenia o wszystkim i słuchać nawet do późnych godzin rannych poświęcając dla mnie swój sen. A kiedy już się wygadam, on zapyta, czy zrobić mi „kawusię” taką jak zwykle, a ona czy na śniadanie owsiankę z „owockami” a może kanapki z „warzywkami”. Niezwykle ważne jest to, że mogę polegać na nim w środku nocy, gdy dostaję ataku paniki czy ostrego rzutu jelita drażliwego, on półśpiący głaszcze mnie po głowie lub trzyma za rękę. Jestem wdzięczna za każdą rozmowę, każdy przejaw wsparcia i poświęcenie dla mnie czasu, każdą wspólną łzę i każdą sekundę śmiechu. Mam najwspanialszą przyjaciółkę pod słońcem i najbardziej rozumiejącego męża jakiego można sobie wyobrazić!

Jestem też wdzięczna tym ludziom, którzy zajmują się mną bardziej profesjonalnie, bo to dzięki Wam możliwe są te zmiany, motywujecie mnie do dalszej pracy nad przezwyciężaniem trudności, pokazujecie dostępne rozwiązania, prostujecie moją pokręconą drogę życiową i straumatyzowane ciało, a poza tym wiele się od Was uczę i jestem wdzięczna za to, że macie tak wspaniałe terapeutyczne podejście, tyle ciepła i empatii i chętnie dzielicie się tym, co się sprawdza u Was. Rozumiem, że dostajecie za to pieniądze, ale to nie jest żadne wytłumaczenie, bo oprócz tego, że jesteście profesjonalistami jesteście też dobrymi ludźmi. Ja też taka kiedyś będę, by spłacić ten dług wdzięczności. A teraz postaram się przyjąć to, co dostaję i odrobić wszystkie zadane lekcje.


Życzę Wam, moi Czytelnicy, abyście mieli obok wspierających ludzi, nie bali się trudności, potrafili identyfikować swoje potrzeby i z odwagą przyznawali się do emocji, które czujecie.

Wiecie co? Fajnie jest znowu coś dla Was napisać 😊

2 thoughts on “PsychoInspiracja skończyła pierwszy rok! Podsumowanie: misja życiowa i ambicja, terapia i kryzys, wdzięczność.

  1. Julka, dziękuję Ci, cudowny post, tak emocjonalny, profesjonalny, wciągający, wzruszający, ale też dogłębnie szczery i osobisty. Na koniec sama się wzruszyłam i chciałabym Ci tylko jeszcze powiedzieć, że naprawdę każdego dnia jestem wdzięczna, że Cię spotkałam, bo niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu po to, by mocno w nim namieszać – w tym wypadku bardzo pozytywnie, dałaś mi swoją niepowtarzalną perspektywę, która tak wiele mnie nauczyła. Wierzę w to, że jeszcze trochę czasu i uda Ci się poskładać wszystkie elementy życia, w nieco porysowaną całość, ale taką, która już nie będzie wywoływała destrukcyjnych reakcji, a jedynie pozwoli czerpać życiową wiedzę, wyciągać wnioski i być bardziej wyrozumiałym wobec ludzi wokół nas. Ściskam i całuję :*

    1. Dziękuję Ci Kochana za wzruszający komentarz, za to że tak doceniasz to kim jestem i co robię, za cierpliwość i zainteresowanie moim światem, za ukazywanie mi tego czego sama nie potrafię dostrzec, za wszystkie wspólnie spędzone chwile. Myślę, że wszystko się poukłada, z takim wsparciem jakie mam od Ciebie i tych ludzi, którzy mi pomagają będzie to prostsze, bo widzę że nie jestem samotną wojowniczką. Wierze, że właśnie ta porysowana całość będzie moją dodatkową, niesamowitą siłą i motywacją, by dawać z siebie jeszcze więcej, ale co najważniejsze przyjmować to czego potrzebuję i odważnie istnieć wśród wyjątkowych ludzi. Dziękuję Ci z całego serca ♥️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *