Jakie znaczenie ma wychowanie? Postawy rodzicielskie wobec dzieci a ich późniejsze życie. Część 3. UNIKANIE

fantasy-1553341_1920

W psychologii wyróżniamy cztery główne postawy rodzicielskie, które są niepożądane w wychowaniu. Są to:

Postawa unikająca

Polega ona na świadomym bądź nie, unikaniu dziecka. Rodzic ignoruje potrzeby dziecka, spełniając tylko te podstawowe jak fizjologiczne, zapewnienie ubrań i podręczników do szkoły lub elektroniki, żeby dziecko miało się czym zająć. Niewiele z nim rozmawia, bo nie jest zbytnio zainteresowany światem dziecka lub zasłania się ważniejszymi zadaniami do wykonania. Niewiele czasu i uwagi mu poświęca. Najczęściej pozostawia je pod opieką innych osób. Rodzic ignoruje próby nawiązania z nim kontaktu przez dziecko. Często jest niekonsekwentny w wychowaniu i nie stawia wymagań, bo jest zajęty własnym życiem i „sprawami dorosłych”, do których jego dziecko nie ma dostępu.

Jakiś czas temu, w ramach warsztatu umiejętności wychowawczych musieliśmy się wczuć w rolę dziecka i rodzica. Ja odgrywałam rolę dziecka a moja koleżanka rolę mojej mamy. Moim zadaniem było pochwalić się mamie rysunkiem. Nie wiedziałam jakie dokładnie zadanie ma moja koleżanka, więc przygotowałam na szybko rysunek dla mojej „mamusi” i szybko wcieliłam się w rolę dziecka prosząc ją, by spojrzała jaki piękny rysunek dla niej przygotowałam. Na co moja koleżanka-mama: „Ela, nie mam teraz czasu!”. W tym momencie totalnie mnie zatkało. Byłam w tak wielkim szoku, że momentalnie łzy napłynęły mi do oczu, bo moja koleżanka powiedziała identyczne słowa jakie słyszałam z ust mojej mamy przez większość mojego życia w domu rodzinnym. Ogarnęłam się po tej chwili konsternacji i kolejny raz wcieliłam się w rolę, prosząc moją koleżankę-mamę, aby jednak spojrzała na mój rysunek. Była ona jednak nieugięta, ciągle powtarzając „Ela, nie teraz”. Kolejny dosłowny tekst mojej mamy, który za każdym razem, gdy go używała, wbijał mi nóż w serce. Ta scenka coraz bardziej wzmagała we mnie szczerą złość i ogromny bunt.  To była tylko głupia, niewinna inscenizacja, która sprawiła, że znowu poczułam się jak to odtrącone dziecko, dla którego nikt nie chce znaleźć czasu i moje sprawy się totalnie nie liczą. Przyjęłam zamkniętą, obronną postawę wobec mojej koleżanki-mamy i nie miałam ochoty nawet na nią patrzeć, gdy ta w kolejnym kroku miała za zadanie wydać mi jakieś polecenie. Szczerze i serdecznie miałam ją gdzieś za to co zrobiła, jak mnie odepchnęła, odtrąciła. Wzięłam ołówek i zamazałam cały rysunek na czarno z zaciśniętymi zębami. To była moja automatyczna reakcja. Ta rola weszła we mnie aż za bardzo…

To było kolejne zdarzenie z serii tych ważnych i pouczających. Zaczęłam sobie przypominać, jak wyglądała moja relacja z mamą od samego początku. Kiedyś było mi bardzo przykro, że mama nie spędza ze mną tyle czasu, ile potrzebuję. Mam niewiele wspomnień z nią związanych, kiedy byłam malutka. Bardziej pamiętam zajmujących się mną dziadków lub ciocię. Mam przed oczami obraz, że mama ciągle wychodziła z domu i rzucała tuż przed zamknięciem drzwi „Ela, nie teraz”, kiedy chciałam jej o czymś opowiedzieć. Musiałam za nią dosłownie biegać, gdy ona pracowała w gospodarstwie. Niewiele się do mnie odzywała i miałam wrażenie, że ciągle mówię do samej siebie a to co mówię w ogóle nie jest dla niej ważne. Miałam w tamtym okresie taki nawyk, że prawie po każdym zdaniu mówiłam „co nie?” albo nachalnie tykałam innych palcami (czego teraz szczerze nienawidzę) sprawdzając czy ktoś mnie w ogóle słucha. Schemat zazwyczaj był ten sam: mama zapracowana w domu, na podwórku lub w polu, a ja próbująca w jakiś sposób podzielić się z nią tym co jest dla mnie ważne. Bezskutecznie. Gdy zwracałam mamie uwagę na to, że nie ma dla mnie czasu i ciągle słyszę „nie teraz” ona obiecywała, że wysłucha mnie wieczorem. Przychodził wieczór a ona w 98% przypadków zapominała, że miałam jej coś powiedzieć. Na początku próbowałam jeszcze raz ją zagadywać, przypomnieć o sobie, ale zawsze było coś: a to kolację musi zrobić a to wykąpać się, a to „Jestem zmęczona. Ela, jutro.” Tyle że to obiecane jutro nie nadchodziło. Zamykałam się w sobie coraz bardziej i odbierałam moją mamę jako wroga. Zbuntowałam się na tyle, że nie miałam już ochoty odpowiadać na jej polecenia. Niewłaściwe ze strony mojej mamy było też to, że nie pozwalała mi się odezwać w towarzystwie. Nawet gdy szłam razem z nią do dziadków, często słyszałam od niej, że „jak dorośli rozmawiają to dziecko się nie odzywa”. Nie chodziło o przerywanie, lecz o sam fakt wypowiadania się, być może dlatego, że miała przekonanie, że dziecko plecie jakieś głupoty, nie ma nic ważnego i ciekawego do powiedzenia i zajmuje tylko uwagę innych zupełnie niepotrzebnie. Tyle że gdy miałam nawet coś mądrego do powiedzenia, bo byłam dzieckiem, które uwielbiało się uczyć i chciałam opowiedzieć mamie czego się dowiedziałam w szkole na biologii czy geografii, które były moimi ulubionymi przedmiotami, moja mama reagowała na to słowami „O! wykład się zaczął!”. Widziałam jej zniecierpliwienie, a najczęściej było tak, że nie odrywała nawet wzroku od tego co aktualnie robiła, nie mówiąc już o tym, żeby w ogóle usiąść kiedykolwiek i po ludzku porozmawiać czy choćby wysłuchać. To podcinało mi skrzydła. Nabierałam przekonania, że to co mówię czy robię jest nic niewarte i nic nie warta jestem ja. Nie ma sensu się starać. Przepełniała mnie tylko złość i poczucie krzywdy, niezrozumienia. Naprawdę nie potrafiłam tego zrozumieć. Dlaczego własna matka może tak odpychać dziecko i gdzie jest ten słynny „instynkt macierzyński”? Kiedyś nawet doszukiwałam się informacji, że może jestem adoptowana, podrzucona i to by wyjaśniało niechęć rodziców wobec mnie. Pogrążałam się coraz bardziej w swoim własnym świecie. Jedynymi osobami, którzy byli w stanie mnie od czasu do czasu wysłuchać byli moi dziadkowie (przed którymi blokowała mnie moja mama). Byli w stanie odłożyć pracę na bok, usiąść przy stole i posłuchać tego co mam do powiedzenia. Miałam ogromny żal do mojej mamy, że ona tak nie potrafi i nie chce. Przestałam zabiegać o jej uwagę i reagowałam złością na każde kolejne jej odepchnięcie czy nawet wydane w moim kierunku polecenie. Nie miałam ochoty już z nią rozmawiać ani w czymkolwiek jej pomagać. Pielęgnowałam w sobie krzywdę do tego stopnia, że gdy byłam nastolatką często się kłóciłyśmy, bo jak zwykle moja mama nie była zainteresowana moim życiem, a wiele ode mnie wymagała. W momentach napięcia było tak, że ciągle wypominała mi, że „z tobą się nie da rozmawiać!” odkrzykiwałam jej wtedy „dobrze, że z tobą się da!”. Zauważacie paradoks?

Rodzice unikają dziecka, nie poświęcają mu czasu, nie interesują się tym co w szkole, jakich ma znajomych (i czy w ogóle ich ma), czym się martwi a czym cieszy. Każda prośba o uwagę od dziecka jest bagatelizowana albo czas poświęcony dziecku jest zastępowany komputerem, tabletem, telefonem, zabawkami, nowymi gadżetami, zakupami, kinem, koleżankami i kolegami, zajęciami dodatkowymi. Czymkolwiek, oby tylko dziecko nie przeszkadzało. A potem, kiedy rodzic się ogarnie i zacznie zauważać, że „coś z moim dzieckiem się porobiło” ma pretensje do niego, nie do siebie. Nie widzi tego, że sam nie dał przykładu jak rozmawiać, nie nauczył, jak spędzać wspólnie czas, nie dał szansy, by poznać się nawzajem i zbudować relację. Widzi, że to dziecko jest opryskliwe, czepialskie, buntownicze, zamknięte w sobie. Jak możesz wymagać od dziecka, by się przed Tobą otworzyło, gdy Ty sam jesteś zablokowany nawet na własne uczucia? Wszystko zaczyna się od Ciebie, Drogi Rodzicu. Nie ma innej rady niż wziąć odpowiedzialność na własną klatę i przyznać się najpierw przed sobą, a potem przed dzieckiem i spróbować odbudować z nim relację, poświęcając stopniowo coraz więcej czasu i uwagi, a przede wszystkim szczerego zainteresowania.

Przykład z odgrywaną na zajęciach scenką pokazuje, że nasze zadry tkwią bardzo głęboko i wychodzą w nawet zwykłych sytuacjach z innymi osobami. Przypominają o sobie zwłaszcza w momencie, gdy jesteśmy wystawieni na frustrację, bo coś nam się nie udało, nie wyszło tak jak zakładaliśmy, nie dostaliśmy tego czego chcieliśmy. Z domu wychodzimy z przekonaniem, że jesteśmy nic niewarci, beznadziejni, nic nam się w życiu nie uda. Wierzymy w to, że nasze życie jest byle jakie i że nic lepszego nas nie czeka. Zbyt szybko się poddajemy lub w ogóle unikamy wyzwań, bo tylko potwierdzą to, że jesteśmy niekompetentni i nieporadni życiowo. Jesteśmy niezdolni do nawiązywania z innymi kontaktu czy podtrzymywania relacji, bo myślimy o sobie, że jesteśmy za mało ciekawi, atrakcyjni, wartościowi, by inni nas lubili, szanowali czy kochali. Uganiamy się za aprobatą innych, bo brakowało nam bliskości, docenienia i podziwu ze strony rodziców. Zakładamy konta w mediach społecznościowych, by się dowartościować i swoją wartość liczymy ilością polubień pod zdjęciami czy opublikowanymi postami.

Ja sama wychodząc z domu rodzinnego nie zostałam wyposażona w odpowiednie kompetencje społeczne, czyli umiejętności radzenia sobie w kontaktach z innymi. Nie potrafiłam zagadać, odpowiedzieć na proste pytania tak, żebym była z tego zadowolona. Nawet przedstawienie się nowopoznanym osobom sprawiało mi trudność, bo nie wiedziałam jakiej formy swojego imienia użyć (Ela? Elżbieta? Elka? – żadna forma nie była odpowiednia) i chyba wolałam wersję bezosobową. Przede wszystkim nie potrafiłam zaufać, uwierzyć w to, że ktoś może się interesować moją osobą, widzieć we mnie wartość. Nie umiałam przyjmować komplementów, zaprzeczałam im od razu. Byłam strasznie zakompleksioną i zamkniętą nastolatką. Na pozór wydawało się, że wszystko jest ok., bo rozmawiałam z innymi, śmiałam się, ale pod tym wszystkim krył się lęk o to, czy ja naprawdę jestem lubiana? Czy nie jest tak, że inni śmieją się za moimi plecami z tego jaka jestem i co robię? Lęk przed oceną i odrzuceniem nie pomagał mi też w dorosłym życiu. Gdy szukałam pracy, nikt nie chciał mnie zatrudnić, bo od razu było po mnie widać, że jestem zalękniona a moje poczucie wartości jest jak wycieraczka do butów. Nie potrafiłam się nawet przedstawić. O zareklamowaniu się nawet nie mówmy. Z każdej rozmowy rekrutacyjnej wracałam zdołowana. Do tej pory mam problem, gdy muszę się komuś przedstawić. Gdy spotykam się z kimś pierwszy raz czuję się niepewnie, bo co mam o sobie powiedzieć? Mam automatyczną myśl, że jestem przecież szarą, nieciekawą osobą i na dodatek wyglądam jakbym miałam nadal 15, max 18 lat, co odbiera mi pewność siebie. Na studiach często nowi prowadzący pytają nas o to kim jesteśmy, dlaczego jesteśmy na psychologii, co chcielibyśmy potem robić, co nas interesuje, czym się zajmujemy poza studiami. Zawsze mam problem z takimi pytaniami. Moja wypowiedź nie jest zbyt satysfakcjonująca, bo nie potrafię w niej oddać tego jaka jestem i że naprawdę jestem tu z pasji, powołania i mam wyklarowane zainteresowania, którym się oddaję w wolnej chwili (uważam, że to można przekazać całą sobą tylko przy dłuższym kontakcie a nie samą deklaracją czy słowną autoreklamą, choć zdaję sobie sprawę, że elevator speach czyli krótka i treściwa prezentacja siebie, jest w obecnych czasach ważna). Nie potrafię się chwalić, bo zostało mi wpojone, że jest to niemile widziane. Myślę, że wielu ludzi to dotyczy i wielu z nich to blokuje przed rozwojem, nawet gdy wiedzą, dokąd zmierzają. Może nawet wiem czym się wyróżniam, wiem czego chcę, mam zainteresowania i może nawet dla niektórych moje życie jest ciekawe i inspirujące, ale gdzieś głęboko nie jestem do końca o tym przekonana. Nie powiem o tym, że prowadzę bloga ze szczytną misją szerzenia wiedzy i pokazywania mechanizmów psychicznych, bo nie ma się czym chwalić – jest nieładny, niszowy, ma mało czytelników, może nawet wartość tych tekstów jest do podważenia. Nie wyobrażam sobie tego, że ktoś mógłby chcieć mnie zatrudnić i zapłacić mi za moją pracę, docenić kompetencje i wysiłek.

Jednak to wszystko się zmienia, bo wierzę, że tylko ode mnie zależy moja samoocena, poczucie wartości i kompetencji. Każdego dnia przyjęte od mamy przekonania o mojej bezwartościowości zastępuję doświadczeniami, które mówią mi coś odwrotnego: „Zapracowałaś na to” + „to jest twój trud i wysiłek” zamiast „udało ci się”.  „Jesteś tego warta” zamiast „po co ci to? Daj sobie spokój. Nie nadajesz się”. Cieszę się bardzo, gdy tylko ktoś zechce porozmawiać na temat moich publikacji i podzieli się swoim doświadczeniem. Motywujące jest to, jak ktoś doceni wysiłek i serce jakie w to wkładam. Uwielbiam poznawać nowe, inspirujące osoby i coraz lepiej idzie mi pokazywanie siebie takiej, jaka jestem bez narzucania sobie jakichś powinności w relacji, typu: wypada/nie wypada. Nadal zastanawiam się nad tym jak wypadłam i potrafię przez tydzień analizować powiedziane słowa, ale już nie z krytyką, lecz po to by wyciągnąć naukę i dać sobie drugą szansę. Daje sobie pozwolenie na popełnianie błędów. Zazwyczaj stawiam się w niższej pozycji, niż osoba, którą poznaję, ale to też jest kwestia do wypracowania.

Sporo rozmawiałam z moją mamą na temat mojego wychowania. Wiele zrozumiała i potrafiła przyznać się do tego, że pewne rzeczy dostrzega się dopiero po latach. Teraz widzę, że stara się jak umie okazać mi wsparcie. Moje relacje z rodziną są o wiele lepsze, choć czasami zastanawiam się, dlaczego nie potrafimy zrozumieć się nawzajem. Jedyne co mi pozostaje, to uszanować to, że nasze drogi życiowe i postawy są zupełnie różne. Nie zabiegać o zmiany na siłę, nie zmuszać do przyjmowania mojej perspektywy. Nie zależy mi na przeprosinach z ich strony, lecz zrozumieniu mojego świata. Wybaczyłam i przez to właśnie dziś jestem bardziej wartościowa w swoich własnych oczach.

Poświęcanie dziecku czasu i uwagi każdego dnia jest niezwykle ważne dla jego rozwoju. Tylko w ten sposób rodzic może wykształcić w dziecku poczucie wartości, adekwatną samoocenę, wiarę w siebie, poczucie kompetencji i wytrwałość w dążeniu. Brak zainteresowania rani dziecko bardzo dotkliwie uniemożliwiając szanowanie siebie i funkcjonowanie wśród ludzi. Prowadzi to do zaburzeń lękowych czy depresji. A chyba nie tego chcemy dla naszych dzieci, co nie? 😉

Na koniec mogę Wam polecić film z kampanii „Wielka Moc” Stowarzyszenia Moc Wsparcia. Link znajduje się tu: WIELKA MOC
Ukazuje on trzy różne postawy rodzicielskie: wspierającą, nadmiernie chroniącą i unikającą. To są słowa opisujące kampanię:

Kampania „Wielka Moc” ma na celu zwrócenie uwagi na budowanie bezpiecznej więzi rodzic-dziecko. Więź z rodzicem to relacja dwustronna, która ma wpływ na zachowanie dziecka w ciągu całego życia. Wczesne bezpieczne doświadczenia więzi mają wpływ na późniejszy społeczny i emocjonalny rozwój dziecka poprzez oddziaływanie na: rozwój mózgu; sposób reagowania na doświadczane emocje; oczekiwania i sposób reagowania w bliskich relacjach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *