Intuicyjnie wiemy, że osobowość człowieka jest czymś stałym, a więc niezmiennym w czasie i pod wpływem sytuacji. Spójność jest czymś pożądanym przez nas samych i społecznie wymaganym. Spójność oczywiście w działaniu i myśleniu. Na drugim krańcu, potocznie patrząc, znajdować się może fałsz i dwulicowość. Nie lubimy ludzi którzy mają podwójną twarz, czyli w praktyce mówią jedno a robią drugie lub robią jedno by za chwilę zrobić coś zupełnie przeciwnego. To nie pozostawia żadnych wątpliwości. Ale czy my tak naprawdę lubimy osoby, które są „super spójne”? Takie którym nigdy, ale to przenigdy, nie zdarza się powiedzieć czegoś a potem nie potwierdzić tego czynem? Takie które są zawsze przewidywalne, których nawet nie trzeba pytać o zdanie bo i tak wiadomo jaka będzie odpowiedź? No i wreszcie czy my naprawdę chcemy być tak bardzo spójni? Skupiać się na każdym wypowiedzianym słowie, każdym geście i czynie? Czy to nie zabiera nam możliwości rozwijania się, popełniania błędów i wynoszenia nauki? Czy nie zabiera nam to spontaniczności i radości z życia?
Opierając się o teorię Larsen i Bussa, faktycznie można powiedzieć, że osobowość to zespół różnych cech i mechanizmów obecnych w danym człowieku. Co więcej te cechy są zazwyczaj w jakiś sposób ze sobą połączone i względnie stałe. Słowo „względnie” jest tu kluczowe, ponieważ to oznacza, że jesteśmy jacyś zazwyczaj, a nie zawsze.
Już wyjaśniam skąd w ogóle inspiracja do takiego wywodu. Bezpośrednio wpłynął na to wpis kogoś innego odnośnie właśnie spójności mówienia i działania. „Oczywista oczywistość” – pomyślałam. Przecież jasne jest, że nie lubimy jak ktoś nam kłamie w żywe oczy i nie ma co nawet wyciągać artylerii w postaci artykułu naukowego, by komukolwiek to wyperswadować. Nie chodzi tu nawet o powody, dla których tak robi. Mnie zainteresowało coś innego, a mianowicie usilne dążenie do tego, by być postrzeganym jako osoba bardzo spójna.
Przypomniałam sobie swoją osobistą historię, kiedy to będąc na granicy wieku młodzieńczego a dorosłości miałam ogromny dylemat: „o rany, nie jestem spójna!” Teraz wiem, że jest to normalny proces związany z naszym rozwojem. Tak wręcz powinno być. Ale dla osób młodych wcale to nie jest takie oczywiste.
Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak jest, że jestem w szkole radosna, pełna życia i tryskająca energią, a za chwilę, kiedy opuszczę jej mury, staję się zamknięta w sobie, nieufna, jakby zupełnie bez ochoty na nic. Nie wiązałam tego ze zmianą sytuacji lecz brałam to do siebie, wmawiając sobie, że przecież w każdej sytuacji powinnam być taka sama. Nie wiedziałam też, że dopuszczalnym jest być w stosunku do koleżanki z ławki pomocną i sympatyczną, a do koleżanki, która mi dokucza okazywać niechęć. Nie wiedziałam, która to tak naprawdę Ja. Nie wiedziałam ani jaka jestem, ani kim jestem. Obracałam się w wielu środowiskach, wokół wielu ludzi, miałam wiele zadań przed sobą i miałam wrażenie, że do każdego urywka życia deleguję jakąś inną osobę.
Być może opis ten wydaje się dziwny, śmieszny lub dla niektórych przerażający. Co niektórzy, gdybym wtedy im coś takiego opowiedziała rzekliby „idź się leczyć, dziewczynko”, choć może nie z pogardą lecz troską. Teraz z perspektywy dorosłej, mającej bardziej profesjonalne przygotowanie do wglądu w siebie z racji studiów psychologicznych, wiem, że to zupełnie w porządku mieć takie rozterki i czuć się rozdartym. To naturalny proces tworzenia się naszej osobowości, czyli tego co później nazwiemy „Ja” i z dumą będziemy prezentować wskazując na siebie palcem, jako efekt naszej niepewności, naszego wysiłku, a czasem i cierpienia w latach szkolnych. Więc jeśli jesteś nastolatkiem lub nastolatką, do tego wrażliwym/wrażliwą to pamiętaj, że to nie oznacza, że jest coś nie tak. Jeśli natomiast jesteś rodzicem, to wspieraj swoje dorastające dziecko w tej trudnej dla niego podróży. Dawaj przyzwolenie na wkładanie różnych przebrań, wchodzenia w różne role, przyjmowanie różnych postaw, strojenie różnych min czy nastrojów oraz testowanie przeróżnych zainteresowań. Tylko w taki sposób młoda osoba może odkryć to, kim naprawdę jest i kim chciałaby się stać.
W dorosłym życiu także możemy odczuwać wewnętrzne zagubienie zwłaszcza w sytuacji, kiedy mamy wrażenie, że to nie do końca my sterujemy naszym życiem i to ktoś inny wybrał za nas drogę, którą musimy konsekwentnie iść, bo przecież mamy za cel (jawnie lub na poziomie podświadomym) bycie spójnym. Klasyczny wręcz przykład rozpoczętych studiów, które nie do końca mnie interesują, ale już je dokończę, bo nie chcę mieć tylu lat w plecy. Potem idę do pracy w zawodzie, żeby się studia nie zmarnowały. A skoro jestem już wykształcona w kierunku zarządzania przestrzenią publiczną i pracuję wykonując projekty planistyczne to wypadałoby się od czasu do czasu mądrze wypowiedzieć w mediach lub wśród znajomych o potencjale konkretnej lokalizacji, potem kupić mieszkanie, oczywiście w dobrze zagospodarowanej, nowopowstałej dzielnicy, bo przecież znam takie projekty od podszewki. I życie mogłoby się tak toczyć i ciągnąć, ale… ja nie chciałam tak żyć. Ta wizja mnie przerażała. Odważyłam się przerwać to na etapie kiedy miałam trzy lata w plecy. Dla niektórych to aż trzy lata. Dla mnie tylko trzy przy wizji całego życia. Czasami warto zastanowić się, czy ja tego chcę? Kto powiedział, że w swoich życiowych planach muszę być spójna?
Pójdźmy krok dalej. Zmieniłam studia na takie, które są szczerze moją pasją. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że fascynują mnie coraz bardziej. Dla niektórych moich kolegów i koleżanek „po fachu” wyższe lata są o tyle atrakcyjniejsze, że mogą sobie wybrać swoją działkę psychologii, w której się osadzą. Ja wybrałam specjalność, lecz wiem, że to wcale mnie nie definiuje, ani nie ogranicza. Nadal w dziedzinie psychologii mogę robić to, co tylko zechcę. Czasem łapię się na tym, że skoro wybrałam psychologię wspierania kształcenia i rozwoju, to w projektach na studiach powinnam wybierać tematy, które są spójne ze specjalnością, że moja praca magisterska powinna być z tym ściśle związana, że powinnam mieć doświadczenie w pracy z dziećmi, i wiele innych. Ale mówię stanowcze nie. Oczywiście chcę, by moje życie miało jakiś kształt i dobieram sobie to, co jest dla mnie wspierające i co chciałabym zabrać ze sobą w dalszą podróż oraz identyfikuję to, co ewidentnie ciągnie mnie w inną stronę. Moje życie przyrównałabym do szerokiej drogi, na której znajduje się wiele możliwości nie zaś do betonowego wąskiego przejścia pomiędzy ogrodzeniami. Co to oznacza w praktyce? Pełnię wiele ról i zajmuję się wieloma zadaniami – jak każdy z nas. Zwróćcie uwagę, że jedne rzeczy są bardziej ze sobą związane, a inne zupełnie luźno. I to jest normalne. Jestem żoną i jestem studentką. Co ma bycie mężatką do studiowania? Niewiele, a mimo to obie role mieszczą się w jednej kobiecie. Jedno z drugiego nie wynika. To, że studiujesz nie wymaga od Ciebie, abyś znalazła sobie męża. To, że masz męża nie obliguje Cię do tego, że musisz mieć skończone studia. A teraz spróbujmy przełożyć to na mniejsze rzeczy. Oczywiście kolejny z mojego życia wzięty przykład, a niech tam! 😀 Praktykuję jogę od 4 lat. Mam w domu profesjonalną matę i dwie kostki. Dostałam na urodziny dwie super książki o jodze. Chcę w przyszłości zostać nauczycielką. A teraz uwaga: Nie, nie praktykuję codziennie. Nie, nie chcę wypróbować wszystkich stylów jogi jakie człowiek wymyślił. Nie, nie chcę posiąść całej wiedzy o klasycznej filozofii jogi. Nie, nie mam zajawki na kupowanie specjalnych ubrań do jogi. Nie, nie jestem weganką. Nie, nie używam naturalnych, wegańskich kosmetyków. Nie, nie chcę pojechać do Indii. Nie, nie zmuszam siebie do kochania każdego aspektu świata i wszystkich ludzi na Ziemi. Czy widzisz morał? Nie dajmy sobie wciskać czegoś w pakietach. To, że masz jakąś cechę charakteru np. jesteś wrażliwy nie oznacza, że spójnie z tą cechą będziesz się ciągle wzruszać. Jeśli czymś się interesujesz, to nie musisz podejmować się każdego działania z tym związanego.
A co z naszymi relacjami? Spotykamy się przecież z wieloma osobami z różnych środowisk. Czy na serio wobec tych wszystkich ludzi mamy się zachowywać identycznie? Wobec cioci Heleny i wobec kolegi, z którym idziemy na imprezę? Jest to często dramatyczna wręcz różnica. A dlaczego tak jest? nie oznacza to przecież, że jesteśmy fałszywi. Po prostu do danej osoby wyciągamy z naszego rękawa inną cechę osobowości, którą i tak gdzieś w środku mamy. Ja też inaczej rozmawiam z moimi dziadkami a inaczej wypowiadam się będąc na uczelni. Ba, nawet inaczej rozmawiam z poszczególnymi koleżankami ze studiów, dlatego że zdaję sobie sprawę, że nie każda wie tyle samo o moim życiu. Tak samo jest, gdy znajdujemy się w różnych sytuacjach. Raz zmusza nas ona do beztroskiej zabawy np. na imprezie urodzinowej, a innym razem wymaga od nas skoncentrowania na zleconym zadaniu w szkole/na uczelni lub w pracy. A jest tak dlatego, że zasadniczą funkcją naszej osobowości (czyli tego zbioru cech i ich konsekwencji w postaci reakcji czy schematu działania) jest przystosowanie do środowiska, w którym żyjemy. Dzięki naszej osobowości możliwa jest interakcja między nami a naszym otoczeniem. Jest jakby informacją dla innych o tym, jakiego zakresu reakcji można się po nas spodziewać, nie zaś wyrocznią, że zrobimy to i tamto.
Przyglądając się cechom, trudno nie odnieść wrażenia, że tak naprawdę są to wymiary, a nie coś co się posiada lub nie. Spójrzmy na przykład. Z pewnością znamy osoby, które są zorganizowane i takie które są niezorganizowane. To są pewnego rodzaju uproszczenia i uogólnienia, dlatego że zawsze znajdzie się ktoś bardziej zorganizowany od Ani i ktoś mniej zorganizowany od Wojtka. Czyli traktując ludzi bardziej jako obiekty badań, można byłoby ich uszeregować pod względem natężenia jakiejś cechy. W tym momencie zostawiam Was z apelem, żebyśmy w repertuar swoich wymarzonych cech osobowości wpisali sobie raczej wysoką elastyczność zamiast zero-jedynkowej spójności, która w potocznym rozumieniu stała się synonimem sztywności.