Nieraz w naszym życiu pojawiają się bardzo trudne chwile. Doświadczamy silnego stresu, strachu, zmartwienia, smutku. Z różnych powodów. Mogą to być problemy w pracy czy szkole, rozpadający się związek, przeżycie groźnego wypadku, czy informacja o chorobie bliskiej nam osoby, którą bardzo kochamy. Życie potrafi płatać nam nie lada figle, jeśli można to określić tak banalnym słowem. Obsypuje nas płatkami kwiatów, by za chwile rzucić nas boleśnie w błoto. Nie trzeba mieć doktoratu z filozofii życia żeby wiedzieć, że nasza droga jest sinusoidą. I choć jest ona usłana pięknymi różami, to nie raz nadepniemy na kolce. I jak sobie z tymi kolcami radzić?
Style radzenia sobie z problemami
Psychologia mówi o tym, że ludzie w obliczu problemów mogą przyjmować dwie postawy:
- Orientacja na stan i emocje
- Orientacja na działanie
Jak to się ma do przeżywania trudnych chwil?
Zorientowanie na stan, polega na tym, że nie potrafimy oderwać naszych myśli od tej sytuacji ciągle ją rozpamiętując i analizując. Zastanawiamy się jak to się stało, dlaczego to przytrafiło się właśnie nam i co by było gdyby… . Zaczynamy wątpić w dobry świat, Boską opatrzność, sprzyjający los itp. Nie jesteśmy w stanie robić nic konkretnego, żadne rozwiązania sytuacji nie przychodzą nam na myśl, bo umysł skupiony jest na przeżywaniu emocji, adaptowaniu się do tego co się wydarzyło, spychając konstruktywne działanie na dalszy plan, przez co „nie mamy do tego teraz głowy”. Wszystko kojarzy nam się z przeżywanym stanem i przypomina o smutku, rozgoryczeniu. Bardzo mocno odczuwamy to w naszym napiętym czy roztrzęsionym ciele. Nie mamy na nic ochoty. Być może tracimy apetyt lub zajadamy troski. Ograniczamy kontakt z innymi i nie chcemy wychodzić z domu. Zalewamy się łzami, krzyczymy ze zdenerwowania, zamykamy się w sobie z przygnębienia. Czekamy na kolejne informacje i rozwój wydarzeń. Jesteśmy rozbici wewnętrznie i zewnętrznie. Potrzebujemy czasu by się z tym oswoić.
Osoby zorientowane na działanie zdają się mówić do siebie: „nie jest dobrze, ale jestem pewny, że da się coś z tym zrobić”. Szukają rozwiązań, angażują się, by robić cokolwiek, choćby te działania były mało efektywne. Starają się nie dać zdominować przez emocje, ale to wcale nie oznacza, że ich nie odczuwają. Zewnętrznie być może nie widać po nich ekspresji, ale bez wątpienia są targane przez emocje takie jak strach, przygnębienie, złość, rozgoryczenie i żal, lecz energię przez nie wytwarzaną lokują w inne miejsce – działanie. Są to osoby, które stanowią ostoję dla innych, cenne wsparcie i gwarancję, że zajmą się powstałą trudną sytuacją, starając się coś zaradzić. Rzadko postrzegają sytuację jako beznadziejną. I nawet gdy niewiele mogą zrobić, starają się nie załamywać. Nie potrafią się pogodzić z faktem, że coś jest bez wyjścia, że nie mają na nic wpływu, więc kiedy okazuje się, że nie da się już nic zrobić, angażują się w inne działania niezwiązane z sytuacją, np. sprzątają dom, ponieważ ich zadaniowo nastawiony umysł, nie potrafi usiedzieć w miejscu.
Oczywiście te orientacje nie działają na zasadzie szuflad, że jeśli jesteśmy nastawieni na działanie to w jakiejś sytuacji nie ulegniemy emocjom. To pokazuje jedynie nasze tendencje, typowe zachowania, a nie są gwarancją, że będzie tak zawsze i przy każdym problemie. Każda sytuacja jest inna. Każdy człowiek jest unikalny.
Chcę również wyraźnie podkreślić, że żadna z tych orientacji nie jest dobra ani żadna nie jest zła. Każda natomiast jest adaptacyjna, pomaga nam przetrwać ten czas. Więc bardzo ważne jest zrozumienie tego mechanizmu, a przez to siebie i innych.
Zanim oskarżymy innych, że „mają serce z kamienia”, bo nie płaczą razem z nami (właśnie godząc w ich jak najbardziej szczere uczucia), zastanówmy się czy aby ich działanie nie jest przykrywką nad emocjami, które popychają ich właśnie do tego działania. I doceńmy, że są przy nas, bo mają szansę realnie coś zmienić.
Jeśli sami do siebie mamy pretensje, że powinniśmy może bardziej wczuć się w sytuację, bo być może będzie to w naszym środowisku lepiej widziane i nie chcemy być odbierani, jako osoby, którym emocje i los innych są obojętne, pomyślmy o tym, że jest to nasz sposób na poradzenie sobie z trudnościami. Działa on na nas, a wcale nie musi być dostosowany do kogoś innego. Bądźmy wyrozumiali dla siebie. Po co dokładać sobie kolejnych zmartwień. Jeśli ktoś robi nam z tego powodu wyrzuty, wytłumaczmy, że to jest nasz sposób na przetrwanie tego czasu i nie ma w nim nic złego, bo zapewnia nam odrobinę komfortu psychicznego.
Z kolei jeśli jesteśmy osobą zadaniową i nie możemy pojąć „jak można użalać się nad sobą”, to pomyślmy, że trudne sytuacje rodzą w nas ogromne napięcie. Osoby emocjonalne pozbywają się nieprzyjemnego stanu pobudzenia poprzez wzmożoną ekspresję. Muszą odreagować, czyli wypłakać się, wygadać, wykrzyczeć, wybiegać, przespać i wszystko inne, co intuicyjnie przychodzi im do głowy. Pamiętajmy, że jest to im bardzo potrzebne. Nie można tego krytykować. Wręcz zachęcajmy do tego, by nie dusiły tego w sobie, bo koszt emocjonalny, psychiczny jaki będą ponosić będzie ogromny. Stwórzmy im środowisko, by mogły czuć się bezpiecznie, okażmy wsparcie i zrozumienie.
Jeśli w naszym odczuciu mamy problem z naszą emocjonalnością, czujemy, że nie potrafimy się pozbierać, bądźmy tak samo wyrozumiali. Dajmy sobie czas, róbmy to, co czujemy, że nam pomoże. Płaczmy i śpijmy, jeśli mamy do tego warunki. Porozmawiajmy z kimś o problemie. Kiedy damy upust emocjom, poczujemy się trochę lżej. Jeśli czujemy się bardzo źle, przez długi czas i utrudnia nam to normalne życie, nie bójmy się poprosić o pomoc psychologa, który fachowo się nami zajmie. Po wyrzuceniu z siebie napięcia, postarajmy się stopniowo przejść do jakiegoś konstruktywnego działania. Małymi krokami. Co najmniejszego możesz zrobić, żeby poprawić swoją sytuację?
Jest to co prawda teoria, lecz poparta wieloma obserwacjami i sprawdzona przeze mnie już w kilku sytuacjach. Jeśli liczyłeś/liczyłaś, że podam Ci receptę na Twój problem, to niestety muszę pozostawić Cię z rozczarowaniem. Takiej recepty niestety nie ma. Sam/sama najlepiej wiesz, jak podejść do Twojego kłopotu, bo jest on unikalny, szczególny tak jak i Ty. Zastanów się, jaki Ty preferujesz styl radzenia sobie z problemami? Co Tobie pomaga najbardziej? Działanie czy czas i uwolnienie emocji. A może jedno i drugie. Mi obecnie pomaga połączenie obu tych stylów. Kiedyś byłam bardzo emocjonalna, ale udało mi się wypracować, bardziej adaptacyjne zachowania. Wierzę, że jest to dowód na to, że wiele w sobie można wypracować. Można wzniecić wiarę w to, że ma się siłę do działania. Można także wyrobić w sobie przekonanie, że pozwalam sobie na odczuwanie emocji i nie jest to nic złego. Płacz nie jest oznaką słabości, lecz walki, bo nie godzisz się na taki stan rzeczy jaki jest. Jeśli płaczesz, oznacza to, że masz energię i siłę. Skoro masz energię, to masz ją także do tego, by skierować ją na rozwiązanie problemu. Jeśli nie masz tej energii, to popadasz w depresję. I musisz mi uwierzyć na słowo, że wiele razy już te scenariusze odgrywałam. Każdy z nich ma przeogromną szansę skończyć się happy endem.
Teoria teorią, ale myślę, że większość ludzi usytuowana jest gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami. To naturalne, że najpierw jesteśmy trochę zagubieni w sytuacji, albo informacja do nas długo dociera. Potem kiedy już do nas dotrze, odczuwamy emocje, przeżywamy to co się dzieje. I to jest w porządku. Potem, kiedy wstępnie pozbędziemy się napięcia, rośnie w nas mobilizacja do działania. Działaj razem z emocjami, które odczuwasz. Nie wypieraj ich. Pozwól im działać, bo one pełnią ważne dla nas funkcje. Gdyby tak nie było, nie istniałyby (możesz poczytać o tym tu). Akceptuj, że się pojawiają. Nie musisz się im poddawać, ale przyznaj przed sobą otwarcie, że czujesz strach, ból, złość itd. Tylko tyle, a raczej aż tyle. Bo to trudna sztuka.
Kiedy zastanowisz się, co Tobie pomaga najbardziej w podejściu do problemu, odpowiedź na pytanie „co mam zrobić?” może przyjść sama. Częściej jednak trzeba włożyć w to wysiłek i ciągle próbować nowych rozwiązań, nie poddając się ani na chwilę. Niestety innej rady nie ma… ale jest nadzieja i siła w nas.
Bardzo często bywa tak, że nasza aktualna sytuacja jest związana z tym, że gromadzimy w sobie wiele codziennych trosk, zadań, którym nie jesteśmy w stanie sprostać, problemów, które się w nas kumulują. Warto nauczyć się je na bieżąco rozładowywać (moje sposoby na to znajdziesz tu: Nagromadzone napięcia dnia codziennego). Jeśli problem jest na tyle duży, że doświadczasz poważnego kryzysu (możesz przeczytać ten wpis: Czy to może być kryzys psychiczny?), nie wahaj się pójść po pomoc do psychologa, być może do pierwszej w Twoim życiu konsultacji choć trochę przygotuje Cię ten tekst: Idę do psychologa, czego się spodziewać? Czyli o tym, jak wygląda pierwsze spotkanie z psychologiem.